– Ponieważ cię kocham, głuptasku! Zresztą nigdzie nie jest napisane, że nie możemy mieć normalnej rodziny. Są na to inne sposoby.

– Nie jestem pewna, czy mogłabym zdobyć się na coś takiego.

– Ja też nie, ale nie musimy przecież w tej chwili podejmować decyzji. Powinniśmy tylko dobrze to sobie przemyśleć i zrobić coś, zanim nie będzie za późno. Nie chcę cię stracić, kochanie…

– Ani ja ciebie. – Łzy cisnęły się jej do oczu, więc odwróciła głowę, ale długo nie wytrzymała w tej pozycji, bo przez ramię Andyego widziała bawiące się na plaży dzieci, a tego widoku nie mogła znieść.

– Chcę cię mieć z powrotem przy sobie… w moich snach… w moich ramionach… w moim łóżku… w moim życiu… w mojej przyszłości! Boże, jak mi cię brakowało! – Przytulił ją mocniej, czując ciepło jej ciała. – Potrzebuję cię, maleńka…

– Ja ciebie też – wyznała z płaczem. Potrzebowała go może nawet jeszcze bardziej, po prostu nie mogła żyć bez niego. Tym czasem mało brakowało, a utraciłaby go na zawsze.

– Proszę cię, spróbujmy jeszcze raz… – Spojrzał na nią, a ona z uśmiechem przytaknęła. – Może nie zawsze będzie nam łatwo, może czasem nie wszystko zdołam zrozumieć, ale przynajmniej będę się starał. A gdyby mi nie wyszło, po prostu powiedz. Powoli, trzymając się za ręce, wrócili do pokoju hotelowego. Tej nocy po raz pierwszy od miesięcy kochali się tak namiętnie, jak nigdy przedtem!

Święta Charliego i Barbary były jakieś… dziwne. W każdym razie Charlie nie mógł znaleźć na nie lepszego określenia. Inne niż normalnie, a może nawet zaskakujące. Przygotował jak zwykle świąteczny obiad, ale Barbie od samego rana wyskoczyła do Judi, aby, jak się tłumaczyła, wręczyć jej prezent. Tym razem jednak Charlie się cieszył, że został sam. Męczył go kac, ponieważ ostatnio tęgo popijał. Wiedział o tym, ale inaczej nie mógł przetrawić informacji uzyskanej od doktora Pattengilla. Dobijała go świadomość, że nigdy nie zapłodni żony. Pamiętał wprawdzie, co na ten temat powiedział mu doktor, ale nie obchodziło go, ile dzieci adoptowali Pattengillowie. Chciał mieć własne dziecko, zrodzone z Barb, i to już! Ba, ale nie mógł. Niby wiedział o tym, ale wciąż nie przyjmował tego do wiadomości.

Barbie wróciła o czwartej, dziwnie ożywiona. Najwidoczniej zdążyła wcześniej wypić parę drinków, bo żartowała i zaczepiała Charliego, kiedy podlewał indyka, choć nie miał tego dnia na stroju do zabawy. Nie mogąc go inaczej rozruszać, zdjęła z siebie wszystko z wyjątkiem czarnych koronkowych majteczek i czółenek na wysokich obcasach. Na gołe ciało włożyła krótkie futerko z lisów, które dostała od Charliego, i pokazała mu się w tym stroju. Wyglądała tak zabawnie, a zarazem uroczo, że musiał się roześmiać.

– Jesteś głupiutką gąską, wiesz? – Pociągnął ją do siebie na kanapę i pocałował. – Ale ja i tak cię kocham.

– Ja ciebie też kocham! – wyznała tajemniczym tonem. Do obiadu Charlie podał jej ulubioną markę szampana, indyk udał się nad podziw, więc pod wieczór humor mu się poprawił. Barbie przebrała się w różowy atłasowy szlafrok, który dostała od niego na urodziny i usiadła mu na kolanach.

– Wesołych Świąt, Barb! – wyrecytował, całując ją w szyję. Zaraz jednak odsunęła się od niego i czule spojrzała mu w oczy. W tym spojrzeniu Charlie zauważył coś dziwnego, ale za nim się zorientował, co to było – pocałowała go.

– Mam ci coś do powiedzenia – wyszeptała.

– Ja też. Chodźmy do sypialni, to ci powiem.

– Ja pierwsza! – mruknęła z łobuzerskim uśmieszkiem. – Na pewno spodoba ci się to, co usłyszysz!

Rozbawiony, usiadł na krześle i czekał. Już samo przebywanie w jej towarzystwie wprawiało go w lepszy nastrój.

– Tylko żeby to była dobra wiadomość! – przestrzegł żartobliwie. – Bo jeśli nie, to nie będę czekał, aż dojdziemy do sypialni!

Barbie zwlekała z odpowiedzią i milczenie przeciągało się w nieskończoność. W końcu wyznała z niepewnym uśmiechem:

– Jestem w ciąży.

Ze zdumienia początkowo zaniemówił, a potem pobladł.

– Mówisz serio?

– No pewnie. W takich sprawach się nie żartuje. – Wyglądało to jednak na okrutny żart, zważywszy, co powiedział doktor Pattengill.

– Jesteś tego pewna? – A może doktor się pomylił i to wcale nie było jego nasienie… – Po czym poznałaś, że to to?

– O rany, co to, śledztwo? – obruszyła się, schodząc z jego kolan i odpalając papierosa od jednej ze świec na stole. – A myślałam, że się ucieszysz, kiedy ci powiem! Oczywiście, że jestem pewna, bo dwa dni temu byłam u lekarza.

– Kochanie, tak mi przykro! – Zamknął oczy, żeby nie widziała napływających do nich łez. – Po prostu nie rozumiem…

Trzymał ją w objęciach i płakał. Patrzyła na niego zdumiona. A on nie wiedział, czy paść na kolana i dziękować Bogu, czy raczej zrobić jej piekielną awanturę? Zanim jednak postawi jej jakikolwiek zarzut, musi się najpierw upewnić.

Przez resztę dnia zachowywał dziwny spokój. Kiedy zmywał naczynia po obiedzie, Barbie wykonała kilka telefonów. Nie rozumiała, dlaczego nie zareagował na jej rewelacje tak, jak się spodziewała. On zaś, kiedy już się położyli, modlił się, aby wynik badań okazał się pomyłką, i to dziecko było jego. Zanim jednak otworzył przed nią serce, wolał jeszcze raz zapytać doktora Pattengilla.

Doktor mógł go przyjąć dopiero za trzy dni, które dla Charliego wlokły się niemiłosiernie. Przez ten czas prawie nie widywał Barbie, gdyż umawiała się na mieście z koleżankami, robiła zakupy, a raz nawet oświadczyła, że ma próbę, mimo że był to pierwszy dzień po świętach. Nie kwestionował jej prawdomówności, bo najpierw chciał się skonsultować z Pattengillem. Kiedy jednak usiadł już po przeciwnej stronie biurka w jego gabinecie, lekarz zdecydowanie potrząsnął przecząco głową.

– Nie przypuszczam, Charlie, aby to było możliwe. Chciał bym ci powiedzieć, że widziałem w życiu dziwniejsze zdarzenia, ale w twoim przypadku jest to wysoce nieprawdopodobne. Owszem, nieraz zadziwiali mnie pacjenci, których leczyłem z powodu niepłodności, ale wierz mi, Charlie, nie wierzę, byś mógł spłodzić to dziecko. Naprawdę mi przykro.

A więc sprawy miały się tak, jak od początku podejrzewał. Nagle wszystko zaczęło mu się układać w jedną całość – te jej powroty w późnych godzinach nocnych, które tłumaczyła odwiedzinami u Judi bądź „wieczorami panieńskimi”, te tajemnicze „próby” i „zajęcia”, z których nic nie wynikało, bo przecież od miesięcy już nie dostała żadnej roli… Teraz po prostu wiedział, że dziecko, które nosiła pod sercem, nie było jego.

Wracał od lekarza powoli i prawie z przykrością zobaczył, że Barbie jest w domu. Rozmawiała akurat z kimś przez telefon, ale odłożyła słuchawkę, kiedy tylko go spostrzegła.

– Z kim rozmawiałaś? – spytał niezobowiązująco, jakby liczył, że naprawdę mu powie.

– Ach, to tylko Judi. Pochwaliłam się, że będziemy mieli dziecko.

– Aha. – Odwrócił się, aby nie widziała wyrazu jego twarzy. Wolałby nie mówić jej tego, co miał do powiedzenia, ale przecież musiał. Powoli, jakby miał nadzieję, że tymczasem nastąpi koniec świata, obrócił się do niej. – Musimy porozmawiać.

Usiadł naprzeciw niej, przy czym zauważył, że wyglądała dziś szczególnie pociągająco.

– Coś się stało? – Spojrzała na niego z przestrachem. Rozprostowała nogi, zapaliła kolejnego papierosa i czekała na odpowiedź.

– I owszem.

– Wylali cię z pracy? – Ta wizja przejęła ją szczerym lękiem, więc odetchnęła z ulgą, kiedy potrząsnął głową. Ale co jeszcze mogło się stać, by wymagało to takich wstępów? Przecież nie zrobił skoku w bok, na to był zbyt przyzwoity!

– Ba, żeby to było takie proste! – westchnął. – Jakiś czas temu, zaraz po Święcie Dziękczynienia, pojechałem do lekarza…

– Jakiego lekarza? – spytała z pewną obawą.

– Endokrynologa, specjalisty – wyjaśnił z naciskiem. – Dziwiłaś się, pamiętasz, dlaczego nie zachodzisz w ciążę, chociaż wcale nie uważaliśmy. Mnie to też zaniepokoiło, więc postanowiłem zbadać, jak się sprawy mają. No i już wiem!

– Co wiesz? – Siliła się na obojętny ton, ale serce się w niej tłukło, bo domyślała się odpowiedzi.

– Że jestem niepłodny.

– Co ci ten głupek nagadał! – Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. – Może jeszcze chciałby sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w ciąży?

– A jesteś? – Przecież mogła go okłamać! Jakże chciałby w to uwierzyć!

– No, chyba wyraźnie powiedziałam, że jestem. Mam zrobić test, żeby cię przekonać? To już trzeci miesiąc. – Charlie rozpaczliwie usiłował sobie przypomnieć, co robiła pod koniec października. – Ten twój doktorek chyba zwariował!

– On nie, już prędzej ja! – zaprotestował stanowczo. – Co jest grane, Barb? Czyje to dziecko?

– Twoje! – palnęła, ale zaraz odwróciła oczy, spuściła głowę i zaczęła płakać. – Zresztą mniejsza o to, czyje… Wiem, że zrobiłam ci świństwo. Przepraszam cię, Charlie.

On jednak wiedział, że gdyby prawda nie wyszła na jaw, oszukiwałaby go nadal.

– Myślałem, że nie chcesz mieć dzieci, więc dlaczego tym razem…

– No, bo… zresztą nie wiem. – Doszła jednak do wniosku, że już za późno na kłamstwa, skoro Charlie i tak znał prawdę. – Może dlatego, że tyle razy w życiu usuwałam ciążę, a ty tak bardzo chciałeś mieć dziecko… Może już się starzeję albo mam za miękkie serce, albo jestem po prostu głupia?

– Czyje to dziecko? – Zadawał jej te pytania z bólem serca, bo wiedział, że i tak są bezcelowe. Zadręczał tylko siebie i ją.

– Takiego jednego faceta, którego znałam jeszcze z Vegas, tylko w październiku przeprowadził się tutaj… Obiecywał, że załatwi mi angaż, bo ma znajomości w Vegas, więc poszłam z nim raz czy drugi… Myślałam po prostu, że… – Głos jej się za łamał.

– Kochasz go czy poszłaś z nim tylko dla angażu, a może chciałaś się zabawić? Co ten facet znaczy dla ciebie?

– Nic – rzuciła, nie patrząc mu w oczy.

Charlie przypuszczał, że tamten facet miał to coś, czego jemu brakowało. Może Barbie nigdy go naprawdę nie kochała, a całe ich małżeństwo było jedną wielką pomyłką? Tak marzył o prawdziwej rodzinie, ale czy miał do tego prawo? Jak mógł stworzyć dziecku odpowiednie warunki, skoro sam nigdy takich nie miał? Co w ogóle o tym wiedział?