Nancy stanowczo nie lubiła, kiedy przypominano jej własne słowa!

– Ale ja nie przypuszczałam, że ty i tatuś… Czy nie uważacie, że jesteście już za starzy na dziecko? – powtórzyła z uporem.

– Nie, wcale tak nie uważamy – zaprzeczył z naciskiem Brad. – I najwidoczniej matka Natura zgadza się z nami.

Cieszył się z własnego późnego ojcostwa i z radości Pilar, więc nie chciał, aby Nancy popsuła wszystko swą zazdrością. Powinno jej wystarczyć, że ma własne życie, męża i dziecko.

– Rozumiem, że to dla was wszystkich niespodzianka, ale jesteśmy szczęśliwi i mamy nadzieję, że wy też. A naszemu małemu Adasiowi przyda się nowy wujek albo ciocia! – Roześmiał się wesoło.

Todd wzniósł toast.

– Och, tato, jak wy nas zawsze zaskakujecie! No, ale jeśli chcieliście tego, to i ja jestem szczęśliwy. Ja tam nie chciałbym mieć dzieci, jeśli miałyby z nich wyrosnąć takie aparaty jak my, ale wasze zdrowie!

Tommy też dołączył się z życzeniami, tylko Nancy straciła humor i nie odzyskała go już do końca wizyty. Warknęła na Tommyego, żeby wziął dziecko na ręce, ze łzami w oczach pocałowała ojca na pożegnanie, a Pilar nawet nie podziękowała za prezenty!

– Widziałeś, jaka zła się zrobiła? – zagadnęła Pilar po wyjściu gości.

– Żadna głupia smarkula nie będzie wtrącać się w nasze sprawy! – oświadczył Brad.

Nie próbował nigdy kontrolować życia swoich dzieci i od nich wymagał tego samego. Tak on, jak Pilar byli dorośli i nie mieli zamiaru nikomu spowiadać się ze swoich czynów. Brad gorąco pragnął, żeby Pilar miała to dziecko, bo wiedział, ile to dla niej znaczy, a czy było na to zbyt późno, czy nie, to tylko ich problem i niczyj więcej.

– Może ona się boi, że zechcę z nią rywalizować? – zastanawiała się głośno Pilar, sprzątając ze stołu. Brudne naczynia zostawiła w zlewie, bo nazajutrz miała przyjść pomoc domowa, która je pozmywa.

– Może i tak, ale czas najwyższy, aby zrozumiała, że ziemia nie kręci się wokół niej. Mam nadzieję, że Tommy i Todd po rządnie ją ustawią! – Todd wziął kilka dni urlopu w związku ze świętami.

– Och, Todd zachował się cudownie, chociaż na pewno też był zaskoczony.

– Na pewno, ale przy tym dostatecznie rozsądny, aby rozumieć, że w niczym mu to nie zagrozi. Nancy kiedyś też to zrozumie, ale najpierw zdąży jeszcze nieźle zatruć nam życie, jeśli jej na to pozwolimy. Nie chcę, aby cię denerwowała, szczególnie teraz, słyszysz?

– Tak jest. Wasza Dostojność! – żartowała, idąc razem z nim do sypialni.

– A dopóki ta gówniara nie nauczy się dobrych manier, nie chcę jej widzieć!

– Na pewno się zreflektuje, kiedy tylko otrząśnie się z zaskoczenia.

– No więc lepiej niech to zrobi albo będzie miała przechlapane u własnego ojca. Piętnaście lat temu narobiła nam tyle kłopotów, że wystarczy na więcej niż jedno życie. Jeśli będzie trzeba, sam jej o tym przypomnę, ale mam nadzieję, że nie będę musiał.

– W przyszłym tygodniu zadzwonię do niej i zaproszę na lunch, może przestanie się jeżyć.

– To ona powinna zadzwonić do ciebie! – burknął Brad. Nancy zaskoczyła ich oboje, bo jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniła z przeprosinami. Przypuszczalnie mąż i brat zmusili ją, aby przyznała, że zachowała się skandalicznie wobec macochy, nie miała prawa oceniać jej postępowania. Z płaczem przekonywała Pilar, jak bardzo jej przykro, w rezultacie Pilar też się popłakała.

– To wszystko przez ciebie, bo gdyby Adam nie był taki słodki, to nie wiem, czy zdecydowałabym się na dziecko – zapewniała, choć tak ona, jak Brad, wiedzieli doskonale, że miała ku temu więcej powodów.

– Naprawdę bardzo mi przykro, tym bardziej że byłaś taka miła dla mnie, kiedy powiedziałam ci o Adamie!

– Nie myśl już o tym! – pocieszała ją Pilar przez łzy. – Umówmy się, że jesteś mi winna sernik.

Następnego dnia Pilar z samego rana znalazła na schodkach przed domem różowe pudełko z sernikiem w środku i różową różą na wierzchu. Popłakała się ze wzruszenia i pokazała je Bradowi, który ucieszył się, że Nancy tak szybko zmądrzała.

– Teraz musisz tylko odpoczywać, żebyś urodziła zdrowe dziecko! – pouczał żonę, ale do sierpnia pozostało im jeszcze osiem miesięcy, które zdawały się nie mieć końca.

Diana i Andy spędzili święta Bożego Narodzenia na Hawajach, w Mauna Kea. Dzień w dzień wygrzewali się na plaży i chyba tego właśnie było im trzeba. Przedtem, we wrześniu, wspólny weekend w La Jolla zupełnie się nie udał i ze zgrozą myśleli, jak mało brakowało do kompletnego rozpadu ich małżeństwa. Wydawało się, że nic ich już nie łączy, nie mają sobie nic do powiedzenia ani niczego już nie oczekują. Przez cztery miesiące rozpaczliwie próbowali utrzymać się na powierzchni, ale pierwsza iskierka nadziei zaświtała im dopiero w Święto Dziękczynienia.

Trzeba było dwóch dni leżenia na plaży, aby zaczęli poruszać inne tematy oprócz jedzenia i pogody. Miejsce idealnie nadawało się do odzyskania utraconej równowagi duchowej, gdyż w pokojach nie zainstalowano telewizorów, w okolicy nie było co zwiedzać ani dokąd pojechać. Pozostawało jedynie plażowanie, co siłą rzeczy zbliżyło małżonków do siebie.

W dzień Bożego Narodzenia zasiedli do świątecznej kolacji we wspólnej jadalni, a potem, trzymając się za ręce, poszli oglądać zachód słońca na plaży.

– Wydaje mi się, jakbyśmy w tym roku polecieli na Księżyc i z powrotem – odezwała się Diana. Po półtora roku małżeństwa nie mogła już być pewna, czego właściwie chce ani dokąd zmierza.

– Też się tak czułem – przyznał, kiedy usiedli na białym piasku i obserwowali fale rozbijające się o brzeg. Po zmroku na płyciznę przypływały wielkie płaszczki i goście hotelowi wylęgali tłumnie, aby je obserwować. – Najważniejsze jednak, że jakoś przez to przeszliśmy i nadal możemy ze sobą rozmawiać, trzymać się za ręce i tak dalej… A to już dobrze, Di, bo znaczy, że wyszliśmy z tego obronną ręką!

– Ale za jaką cenę? – szepnęła ze smutkiem.

Musiała zrezygnować ze swoich marzeń, więc czego miała jeszcze oczekiwać? Pragnęła w życiu jedynie dziecka… ale pragnęła także zatrzymać przy sobie Andyego, a on przecież pozostał przy niej. Straciła tylko szansę na macierzyństwo, ale Andy miał rację, gdy mówił, że od tego się nie umiera.

– Może to doda nam sił do dalszego marszu?

Wciąż kochał Dianę, tylko nie wiedział, jak do niej trafić. Od miesięcy bowiem zamknęła się w sobie. Do pracy wychodziła co raz wcześniej, a wracała coraz później. Po powrocie do domu przeważnie kładła się od razu do łóżka i zasypiała natychmiast, ledwo przyłożyła głowę do poduszki. Nie chciała rozmawiać ani z nim, ani ze swoimi rodzicami, siostrami czy przyjaciółkami, a w pracy brała delegacje tak często, jak tylko mogła. Andy ze dwa razy chciał jej towarzyszyć, ale wymawiała się, że jest bardzo zajęta – unikała wszelkich okazji do kontaktu z nim.

– Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd zmierzamy? – zaczął z wahaniem, niepewny, czy nie za wcześnie jeszcze, aby poruszać ten temat. – Czy chcesz nadal być ze mną? Czy mamy jeszcze szansę, aby powrócić do dawnych, dobrych czasów? Po prostu nie wiem, czego właściwie chcesz.

Zdawał sobie sprawę, do jakiej tragicznej sytuacji doszło, je żeli pod romantycznym słońcem Hawajów musi pytać własną żonę, czy chce się z nim rozwieść. Miała na sobie białą bawełnianą sukienkę, z którą pięknie harmonizowała dwudniowa opalenizna, a ciemne włosy kusząco powiewały na wietrze. Nadal jej pragnął i uważał za piękną, ale sądził, że ona już nie chce jego.

– A ty czego chcesz? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. – Ja nadal uważam, że nie mam prawa zawiązywać ci życia. Zasługujesz na więcej, niż jestem w stanie ci dać.

A więc chciała od niego odejść ze względu na niego. Pewnie potem żyłaby samotnie, poświęcając się wyłącznie pracy zawodowej. Uważała, że już nigdy nie wyjdzie za mąż. W wieku dwudziestu ośmiu lat była gotowa zrezygnować ze wspólnej przyszłości, gdyby tylko on tego chciał, ale wcale nie chciał.

– Bzdury pleciesz i wiesz o tym.

– Nic już nie wiem, ani tego, co jest słuszne, ani co mam robić, ani czego chcę. Wiem tylko, czego nie mam. – Rozważała nawet możliwość rzucenia pracy i wyjazdu do Europy.

– A kochasz mnie? – zapytał cichym głosem, przysuwając się bliżej. Kiedy spoglądał w jej oczy, przepełnione smutkiem, widział w nich jedynie puste i wypalone wnętrze. Chwilami miał wrażenie, że nie pozostało tam nic oprócz popiołów.

– O tak, kocham cię i zawsze będę kochała… – wyszeptała. – Ale to nie znaczy, że mam prawo cię zatrzymywać. Nie mam ci nic do ofiarowania poza sobą, a to bardzo niewiele…

– Nieprawda! – zaprzeczył. – Zupełnie niepotrzebnie pogrążasz się w pracy i rozpamiętywaniu. Mógłbym pomóc ci wyjść z tego dołka, gdybyś tylko pozwoliła.

Od kilku tygodni Andy uczęszczał na seanse psychoterapeutyczne, więc czuł się podbudowany moralnie.

– I co wtedy? – zapytała, bo cała ta dyskusja wydała się jej bezowocna.

– Wtedy będziemy mieli siebie, a to więcej, niż się niejednemu wydaje. Kochamy się i mamy dużo do ofiarowania tak sobie, jak i naszym bliskim. W końcu świat nie kręci się tylko wokół dzieci! Przecież nawet gdybyśmy je mieli, prędzej czy później by dorosły i opuściły nasz dom, a może pokłóciłyby się z nami albo zginęły w wypadku… W życiu nie ma nic pewnego, nawet dzieci nie są dane raz na zawsze…

Problem Diany polegał jednak na tym, że widziała dzieci wszędzie – na ulicach, w supermarkecie, a nawet w windzie w jej miejscu pracy. Matki prowadziły je za rączki albo utulały w ramionach, co jej nie miało być już nigdy dane. Na jej drodze co rusz stawały ciężarne kobiety z wielkimi brzuchami, pielęgnujące nadzieje, których nie miała już zaznać. Z bólem serca musiała się tego wyrzec, ale uważała za niesprawiedliwe, że i Andy musiałby obejść się bez tego.

– A niby dlaczego miałbyś nie założyć normalnej rodziny tylko dlatego, że ja nie mogę?