Od czasu powrotu z Las Vegas coraz częściej też się zdarzało, że całymi dniami przebywała w towarzystwie swoich koleżanek, chodziła z nimi do kina i na kolacyjki, a czasem dzwoniła do Charliego, zawiadamiając go, że zostaje na noc u Judi. Nie protestował głośno, lecz nie był tym zachwycony, a kiedy poskarżył się Markowi – ten przypomniał mu swoje poprzednie pouczenia, żeby trzymał ją krócej albo gorzko tego pożałuje.

Charlie wciąż sobie wmawiał, że wszystko się zmieni, jeśli tylko doczekają się dziecka. Może wtedy Barbie się ustatkuje, przestanie myśleć o głupstwach i wywietrzeją jej z głowy miraże o karierze w Hollywood? Od czerwca nie poruszał z nią tego tematu, ale starannie przestrzegał kalendarzyka dni płodnych i niepłodnych. W odpowiednie dni przynosił do domu szampana, bo kiedy wypiła dostatecznie dużo – nie przypominała mu o zabezpieczeniach. Czasem dla pewności robił to nawet dwa razy w ciągu jednej nocy, ale i tak nic z tego nie wychodziło. Raz spytał ją nawet, czy bierze pigułki, ale wykręciła się podchwytliwym pytaniem, czy chciałby, żeby brała. Musiał więc opowiedzieć jej bajeczkę, że przeczytał właśnie artykuł o szkodliwości pigułek antykoncepcyjnych dla kobiet palących, a ona przecież paliła. Zapewniła go jednak solennie, że nie zażywa tych środków, tyle że nadal nie zachodziła w ciążę.

Mark podał mu nazwisko specjalisty, który pomógł jego szwagrowi. Charlie zapisał się do niego na wizytę w poniedziałek po Święcie Dziękczynienia. Wziął sobie bowiem do serca ironiczną uwagę Barbie, że nie zachodzi z nim w ciążę, choć nie stosuje żadnych zabezpieczeń. Postanowił więc sprawdzić, jak się sprawy mają.

– Świetnie ci wyszedł ten indyk! – pochwaliła tymczasem Barbie.

Ucieszył się, bo rzeczywiście dołożył starań – zrobił nadzienie, sos żurawinowy, a na jarzynkę słodki groszek z małymi cebulkami i bulwy osypane anżeliką. Na deser kupił placek z owocami i podał go na ciepło z lodami waniliowymi.

– Powinieneś założyć własną restaurację! – Barbie nie szczędziła mu komplementów, kiedy nalewał kawę. Zapaliła papierosa, ale sprawiała wrażenie, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej.

– O czym tak myślisz? – zapytał ją ze smutkiem. Wyglądała tak pięknie, ale zdawała się coraz bardziej oddalać od niego. Był tego świadomy, ale nie wiedział, jak ma przeciwdziałać.

– o niczym specjalnym… no, chociażby o tym, jaką pyszną kolację właśnie zjedliśmy! – Uśmiechnęła się do niego poprzez kłęby dymu. – Zawsze jesteś dla mnie taki dobry, Charlie!

Domyślił się jednak, że wcale nie o tym myślała.

– Staram się, jak mogę. Jesteś dla mnie wszystkim, Barb! – zapewnił, ale bynajmniej nie sprawił jej tym przyjemności. Nie lubiła, kiedy mówił jej takie rzeczy, bo wprawiał ją tym w zakłopotanie. Wcale nie chciała być wszystkim ani dla niego, ani dla nikogo innego, bo z tym wiązała się zbyt wielka odpowiedzialność. – Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.

– Jestem szczęśliwa! – wymamrotała beznamiętnie.

– Naprawdę? Bo czasem mam wrażenie, że wcale tak nie jest. Widocznie straszny ze mnie głąb.

– Ależ skąd! – Zarumieniła się. – Może raczej ja czasem chcę zbyt wiele. Nie zwracaj na to uwagi.

– A czego ty chcesz, Barb? – Wiedział to aż nadto dobrze. Na de wszystko pragnęła zostać aktorką i nie chciała mieć dzieci. Natomiast o innych swoich marzeniach nigdy nie wspominała. Zdawała się żyć z dnia na dzień i nie myślała o przyszłości.

– Czasem sama nie wiem, czego chcę. Może na tym polega kłopot ze mną? – odpowiadała wymijająco. – Oczywiście chciałabym zostać aktorką. Chcę mieć dużo przyjaciół, wolności i mocnych wrażeń.

– A co ze mną? – przypomniał jej ze smutkiem. Zreflektowała się, że nie wspomniała o nim i znów się zarumieniła.

– Oczywiście, że pragnę także ciebie. Jesteśmy przecież małżeństwem.

– Na pewno?

– Zgłupiałeś, czy co? Pewnie, że jesteśmy.

– A czym dla ciebie jest małżeństwo, Barb? Bo jakoś nie pasują mi do tego rzeczy, które wymieniłaś.

– Dlaczego nie? – Udała naiwną, ale dobrze znała odpowiedź. Nie była tylko gotowa do konfrontacji swoich marzeń z rzeczywistością, a on chyba też nie.

– Bo ja wiem? Wydaje mi się po prostu, że małżeństwo nie da się pogodzić z wolnością i mocnymi wrażeniami, chociaż jeśli się ktoś uprze… Dla chcącego nic trudnego.

Obserwował, jak zdusiła papierosa i zapaliła następnego. Miał ochotę zapytać ją, czy jest z nim szczęśliwa, ale bał się ewentualnej odpowiedzi. Wciąż jeszcze sobie wmawiał, że dziecko scementowałoby ich związek na zawsze.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W poniedziałek po Święcie Dziękczynienia Charlie wziął w pracy wolny dzień i pojechał do Los Angeles. Nie poinformował Barbie, po co tam jedzie, ale ona nawet nie zauważyła jego nieobecności. Miała tego dnia próbę prezentacji kostiumów kąpielowych, więc od rana zajmowała się manicure i fryzurą, a że w łazience nastawiła na cały regulator radio – nie zwróciła uwagi, kiedy Charlie wyszedł. Nie zainteresowała się też, dlaczego założył najlepszy garnitur i wyglądał na zdenerwowanego. Za wołał do niej, że wychodzi, ale nie zareagowała.

Przez całą drogę do Los Angeles rozmyślał i doszedł do wniosku, że stopniowo ją traci. Wprawdzie nie wspominała o chęci odejścia, ale myślami zdawała się przebywać zupełnie w innym świecie. Jeszcze bardziej niż przedtem zajmowała się głównie sobą. Nie było w tym złej woli, ale i nie ułatwiało wspólnego życia. Zapominała o umówionych terminach, pozostawiała na widocznych miejscach swoje kosmetyki, a małżeńska sypialnia przypominała pobojowisko, wszędzie rozrzucała części garderoby. Charlie przymykał na to oko, bo szalał na jej punkcie, ale zdawał sobie sprawę, że, według słów Marka, rozpuścił ją jak dziadowski bicz.

Niczego od niej nie wymagał, nie pytał nawet, co robi z pieniędzmi zarobionymi za prezentowanie strojów. Wydawała je zwykle na ciuchy, kiedy udawała się z Judi po zakupy. Oczekiwał od niej tylko jednego i tego właśnie nie chciała mu dać. Żaden podstęp z tych, jakie obmyślali wspólnie z Markiem, też nie dał rezultatów. Liczył, że jego wyjazd do Los Angeles pomoże ustalić, co jest u niego nie w porządku. Wyleczy to, a wtedy Barbie będzie się miała z pyszna! Zacierał ręce już na samą myśl o tym, kiedy parkował samochód na Wiltshire Boulevard.

Zaskoczył go wesoły wystrój gabinetu doktora Pattengilla. Na ścianach wisiały barwne reprodukcje, w donicach stały kwitnące rośliny, nawet ściany pomalowane były na żywe kolory. Nie przypominało to miejsca, w którym mówi się szeptem, więc Charlie rozluźnił się nieco, podając pielęgniarce swoje nazwisko. Nikt go nie uprzedził, jak wyglądają badania, więc nie miał pojęcia, co będą z nim wyrabiać – może od razu włożą mu lód do majtek? Uśmiechnął się na samą myśl o tym, ale nie mógł się skupić na przeglądaniu ilustrowanych pism wyłożonych w poczekalni, dopóki nie wywołano jego nazwiska.

Doktor Pattengill wstał na powitanie. Był wysokim, barczystym mężczyzną po czterdziestce, o ciemnych włosach i piwnych oczach. Jego życzliwe, a zarazem mądre spojrzenie w połączeniu z tweedową marynarką i jaskrawym krawatem wzbudzało sympatię, toteż Charlie poczuł, że z miejsca go polubił.

– Pan Winwood, prawda? Nazywam się Peter Pattengill. Charlie zaproponował lekarzowi, żeby zwracał się do niego po imieniu, a doktor zapytał, czy nie napiłby się kawy. Podziękował, gdyż był zanadto zdenerwowany, aby przełknąć cokolwiek. Wyglądał na wystraszonego chłopca, na oko zbyt młodego, aby zostać pacjentem doktora Pattengilla – urologa specjalizującego się w zaburzeniach rozrodu.

– No więc, Charlie, co mogę dla ciebie zrobić?

– Jeszcze nie wiem… – wyjąkał Charlie niepewnie. – Słyszałem, że pan doktor każe ludziom nosić lód w majtkach…

Pod życzliwym spojrzeniem doktora zarumienił się jak burak.

– To brzmi rzeczywiście śmiesznie, ale jest bardzo skuteczne – wyjaśnił z uśmiechem Peter Pattengill. – Chodzi o to, że obniżenie temperatury jąder znacznie poprawia płodność. Na razie jednak, panie Winwood… to znaczy Charlie… spiszemy historię twoich dolegliwości.

Wypytał dokładnie Charliego o choroby przebyte w dzieciństwie i młodości, szczególny nacisk kładąc na świnkę i choroby weneryczne. Na wszystkie te pytania Charlie odpowiedział przecząco.

– I pewnie teraz chcielibyście z żoną mieć dziecko? – sprecyzował dla pełnej jasności, bo Charlie krępował się powiedzieć mu to wprost.

– Nnno… tak.

Peter uśmiechnął się szeroko i wrócił na swoje miejsce.

– A więc porozmawiajmy poważnie. Sam chyba wiesz, że do tego tanga trzeba dwojga, prawda?

Charlie roześmiał się i z większą już swobodą przystąpił do dalszych wyjaśnień.

– Prawdę mówiąc, to ja bardziej chcę tego dziecka niż ona.

– Czy to znaczy, że stosuje środki antykoncepcyjne? – Peter Pattengill na chwilę przestał pisać.

– Jeśli więcej wypije, to nie… – Charlie uświadomił sobie nagle, do czego się przyznał, ale wiedział, że wobec lekarza nie tylko może, ale powinien być szczery.

– Rozumiem. Cóż, można i tak.

– Panie doktorze, ja wiem, że źle robię, ale jestem pewien, że gdy już będzie miała dziecko, na pewno je pokocha.

– Może jednak powinieneś z nią porozmawiać? Sądzę, że przy jej współpracy poszłoby wam łatwiej.

– Wie pan, niby idzie nam łatwo, tyle że z tego nic nie wychodzi.

– A czy ty też pijesz razem z nią? – Doktor przyglądał mu się podejrzliwie.

Charlie jednak z poważną miną potrząsnął głową. Wyglądał jak uczniak na wagarach.

– Ja nie. Wiem, to paskudnie upijać kobietę, ale wierzyłem, że któregoś dnia sama mi za to podziękuje. Ale i tak nic z tego nie wychodzi, więc przyjechałem, by się upewnić, czy u mnie z tymi rzeczami wszystko w porządku. Wie pan doktor, czy mam dobre nasienie i tak dalej…

Lekarz się uśmiechnął, rozbrojony jego naiwnością, ale do pełnego obrazu sytuacji brakowało mu jeszcze paru szczegółów.