– Nie powinnam była tu przychodzić… – powtórzyła cicho Diana, już z ręką na klamce.

– Niby dlaczego nie? Wystarczyłoby, gdybyś trzymała buzię na kłódkę… – Gayle nie znała umiaru.

Tym razem jednak Diana zawróciła od drzwi i jednym skokiem znalazła się przy niej, chwytając ją za gardło.

– Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to cię uduszę, słyszysz? Co ty w ogóle o mnie wiesz, ty głupia, bezduszna żmijo? Nie mam dzieci, bo jestem bezpłodna, rozumiesz, kretynko? Od spirali popieprzyło mi się wszystko w środku, jasne? Będziesz jeszcze trzaskać dziobem o mojej pracy, czy może o moim domu, za dużym na nas dwoje? A może pogadamy teraz o dziecku Murphych albo o bliźniętach McWilliamsów, albo tylko będziemy siedzieć i patrzeć, jak Samanta gładzi się po brzuszku? O nie, kochani, dobranoc, to nie dla mnie!

Przebiegła wzrokiem po zdumionych twarzach zebranych. Kątem oka dostrzegła, że matka i młodsza siostra płakały, a Gayle stała z rozdziawioną gębą. Zdecydowanym krokiem ruszyła do samochodu, a Andy podążył za nią, rzucając gospodarzom przepraszające spojrzenie.

Rzeczywiście, Diana urządziła swojej rodzinie niezgorszą scenę, choć upierała się, że nie dba o to. Andy w duchu był zdania, że ten wybuch dobrze jej zrobił, bo pozwolił wyrzucić z siebie nagromadzone urazy. Na kim zaś miała odreagować stres, jeśli nie na swoich najbliższych, choć musiał przyznać, że popsuła im święto.

W drodze powrotnej zauważył, że nawet nie płakała.

– Może wstąpimy gdzieś na kanapkę z indykiem? – zaproponował z uśmiechem.

Roześmiała się, co wskazywało, że mimo wszystko nie straciła poczucia humoru.

– Czy sądzisz, że to wszystko zaczyna mi się rzucać na głowę? – zapytała ostrożnie, lecz z wyraźną ulgą, że ten koszmar już się skończył.

– Nie przypuszczam, myślę raczej, że powinnaś pozbyć się tego balastu. Nie uważasz, że nam obojgu przydałby się dobry psychoterapeuta? – W ostatnich dniach często myślał o wizycie u psychiatry, choćby po to, aby się przed nim wygadać. Z Dianą bowiem nie dało się rozmawiać, a kolegom wstydził się przyznać, co przytrafiło się w jego rodzinie. Mógł ewentualnie porozmawiać z Billem, ale teraz, kiedy Denise była w ciąży, poruszanie tego tematu wydawało mu się nie na miejscu. Z kolei bracia byli zbyt młodzi, aby doradzić mu coś sensownego. Czuł się więc, podobnie jak Diana, przygnębiony, osamotniony i przegrany. – Myślę również, że przydałyby nam się wakacje.

– Nie potrzebuję wakacji! – zaprotestowała bez namysłu, tak prędko, że Andy się roześmiał.

– Ależ oczywiście, że nie potrzebujesz! Może zaraz zawrócimy, żeby obgadać to z twoją rodziną? Albo lepiej zaczekaj do Bożego Narodzenia i spróbuj rozegrać drugą rundę. Bo nie wiem jak ty – mówił już całkiem poważnie – ale ja nie zamierzam w tym roku spędzać świąt w Pasadenie.

Musiała przyznać, że i ona się tam nie wybierała. Natomiast co do wakacji miała jeszcze wątpliwości.

– Nie jestem pewna, czy będę mogła wziąć urlop. W ostatnim czasie nie angażowała się zbytnio w pracy, więc czuła się winna wobec przełożonych.

– Przynajmniej spróbuj, choćby na tydzień, to by nam dobrze zrobiło. Proponowałbym Mauna Kea na Hawajach. Wprawdzie pół mojej firmy się tam wybiera, ale większość będzie w Mauna Lani. Mówię poważnie, Di. – Kiedy spojrzała na niego, zauważyła, że ma tak nieszczęśliwą minę jak ona. – Nie zajedziemy daleko, jeśli nie doładujemy akumulatorów. Prawdę mówiąc, nie wiem, co mamy ze sobą dalej robić. Wiem tylko, że mamy problem.

Diana też zdawała sobie z tego sprawę, ale nawet nie próbowała wyjść mu naprzeciw. Pochłaniały ją wyłącznie własne cierpienia. Nie zapalała się też zbytnio do spędzenia wspólnych wakacji z mężem, aczkolwiek projekt poddania się terapii nawet się jej spodobał.

– No dobrze, spróbuję wystąpić o urlop! – obiecała bez przekonania, choć w głębi duszy przyznawała mu rację. Gdy zbliżali się do domu, dodała ze smutkiem: – Andy, jeśli chcesz odejść, zrozumiem to. Należy ci się więcej, niż jestem ci w stanie dać.

– Należy mi się przede wszystkim to, co mi przyrzekłaś przed ołtarzem – sprostował. – Że będziesz ze mną na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Z tej przysięgi nie zwalnia nas to, że nie możesz mieć dzieci. Zgadzam się, że to okropne, mnie też to boli, ale ożeniłem się przede wszystkim z tobą i ciebie kocham. A że nie mamy dzieci to trudno, widać tak już ma być. Może kiedyś zdecydujemy się na adopcję albo wynajdą jakiś nowy rodzaj lasera, żeby ci odetkać to w środku, a nawet jeśli nie, to nic nie szkodzi. Di… Ja po prostu chciałbym odzyskać moją żonę.

Łzy mu ściekały po policzkach, kiedy ją trzymał za ręce.

– Kocham cię! – wyszeptała. Oboje przeżywali ciężkie chwile, na domiar złego Diana wiedziała, że dla niej na tym się nie skończy. Obawiała się, że nigdy już nie będzie taka sama jak przedtem. – Tylko, widzisz, sama jeszcze nie wiem, co z tego wyniknie i kim teraz będę…

– Na pewno będziesz kobietą, która wprawdzie nie może mieć dzieci, ale za to ma kochającego męża… kobietą po ciężkich przejściach, ale poza tym tą samą co zawsze. Właściwie nic się nie zmieniło, najwyżej mały fragment naszej przyszłości.

– Jak możesz mówić, że mały? – Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

W odpowiedzi tylko ścisnął ją mocniej za ręce, żeby przywrócić jej poczucie rzeczywistości.

– Pewnie, że mały. A gdybyśmy, na przykład, mieli dziecko i ono by umarło? Jasne, to byłoby straszne, ale świat na tym by się nie skończył. Musielibyśmy jakoś żyć dalej. – A jeśli nie damy rady? – spytała ponuro.

– Jakie mamy wyjście? Dalej niszczyć się nawzajem i rozbić takie dobre małżeństwo? Nie chce cię stracić. Di. Oboje straciliśmy już dosyć, więc proszę cię… proszę, pomóż mi ratować nasz związek!

– Dobrze… spróbuję… – obiecała ze smutkiem, choć nie bardzo wiedziała, od czego zacząć, aby znowu było tak, jak przedtem. Nawet w pracy spisywała się ostatnio nie najlepiej i wiedziała o tym.

– O to właśnie chodzi, żebyś próbowała. Dzień po dniu, krok po kroku, aż w końcu nam się uda.

Pocałował ją w usta, ale wiedział, że na razie nie ma co liczyć na więcej. Nie żyli ze sobą od dnia Święta Pracy, bo odkąd zapowiedziała mu, że to już nie ma sensu – nie śmiał się do niej zbliżyć. Zachowywała się, jakby jej życie się na tym skończyło i nie liczyło się nic więcej. Dzisiejszy wieczór zapalił w nim nikłą iskierkę nadziei na powrót do czasów sprzed fatalnej diagnozy doktora Johnstona.

Jeszcze raz pocałował Dianę i pomógł jej wysiąść z samochodu. Do domu weszli, trzymając się pod rękę, co było najwyższym stopniem bliskości, jaki osiągnęli od miesięcy. Andy czuł taką ulgę, że aż chciało mu się płakać. Zaczął odzyskiwać nadzieję, że uda się im uratować ich małżeństwo. Może w gruncie rzeczy to Święto Dziękczynienia wyjdzie im na dobre. Diana nie mogła powstrzymać się od śmiechu na wspomnienie miny Gayle. Musiała przyznać, że zachowała się skandalicznie, ale w skrytości ducha odczuwała także pewną satysfakcję.

– Na pewno dobrze jej to zrobiło! – Andy się roześmiał, asystując jej w drodze do kuchni. – Wiesz co? Może byś tak zadzwoniła do mamy i uspokoiła ją, że dobrze się czujesz, a ja tymczasem zrobię ci specjalną, świąteczną kanapkę z włoską kiełbasą, dobrze?

– Kocham cię! – wyszeptała. Andy znów ją pocałował, a wtedy wybrała numer telefonu swoich rodziców. Słuchawkę podniósł jej ojciec, w tle słychać było wrzaski dzieci.

– Tatusiu, to ja… Tak mi przykro…

– Martwiłem się o ciebie. Wstyd mi, że nie domyśliłem się, co teraz przeżywasz.

– Nie martw się. Może ten wieczór dobrze mi zrobił, przykro mi tylko, że zepsułam wam święto.

– Nie tak bardzo. – Ojciec uśmiechnął się do żony i próbował mimicznie dać jej znać, że rozmawia z Dianą. – Dzięki temu zyskaliśmy nowy temat do plotek i od razu zrobiło się ciekawiej.

Żartował, ale matce Diany wcale nie było do śmiechu. Telefon od córki przyniósł jej tylko nieznaczną ulgę.

– Obiecaj mi, że zadzwonisz do nas, ilekroć będziesz nas potrzebować, dobrze? – poprosił.

– Dobrze – zapewniła, czując się, jakby wróciła do lat dzieciństwa. Spojrzała na Andyego, który zdjął marynarkę, zawinął rękawy koszuli i wyglądał na bardzo zajętego, a także – nareszcie – szczęśliwego.

– Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił ojciec. Oczy Diany wypełniły się łzami, tak samo jak matki, która słyszała, co mówił ojciec.

– Wiem, tatusiu i bardzo się cieszę. Powiedz mamie i dziewczętom, że je przepraszam, dobrze?

– Oczywiście, ale uważaj na siebie. – On też miał łzy w oczach. Kochał córkę z całego serca i cierpiał razem z nią.

– Ty też, tatusiu, dbaj o siebie. Kocham cię! – Odkładając słuchawkę, przypomniała sobie własny ślub. Zawsze była zżyta z ojcem i to się nie zmieniło, choć nie wtajemniczyła go teraz w szczegóły własnego nieszczęścia. Wiedziała jednak, że w każdej chwili mogła to zrobić i ojciec powiedział prawdę, gdy zapewniał, że zawsze może na niego liczyć.

– Służę uprzejmie, do wyboru salami, pastrami albo bologna! – zaanonsował uroczyście Andy, ze ścierką przewieszoną po kelnersku przez jedno ramię i z półmiskiem kanapek w drugiej ręce. Zachowywał się, jakby chciał uczcić jakieś ważne wydarzenie, i tak właśnie było. Tego dnia odnaleźli siebie nawzajem, co miało duże znaczenie, bo mało brakowało, a byłoby już za późno. Tak jakby spadali w przepaść i w ostatniej chwili zdążyli uchwycić się skały.

Charlie upiekł dla Barbie pysznego indyka. Tym razem została z nim w domu, bo gryzły ją wyrzuty sumienia, że tak wystawiła go do wiatru w rocznicę ich ślubu. Ale Charlie czuł pewien niedosyt, nie od dziś zresztą, chyba od jej wypadu do Las Vegas w Święto Pracy albo i wcześniej. Wróciła stamtąd, tęskniąc za atrakcjami wielkiego miasta i gronem dawnych przyjaciół. Próbowała wyciągnąć Charliego na tańce, ale był na to zbyt zmęczony, zresztą nigdy nie tańczył dobrze. Wiecznie też narzekała, wytykając Charliemu wszystkie jego niedociągnięcia, powtarzała, jaki z niego prymityw i jak niegustownie się ubiera. To ostatnie było krzyczącą niesprawiedliwością, bo Charlie wciąż kupował jej nowe rzeczy, zaniedbując siebie. Coraz częściej więc dochodził do wniosku, że Mark miał rację i że nie powinien był puszczać jej samej do Las Vegas.