– Nie pleć głupstw! – Wystarczająco przygnębiała go świadomość, co mogła czuć, wypowiadając takie słowa. – W najgorszym razie zawsze możemy adoptować dziecko.

– Niby dlaczego miałbyś to zrobić, jeśli to nie ty masz problemy, tylko ja?

– A może nikt z nas? Może ten doktor się pomylił? Dlaczego, na miłość boską, nie możesz poczekać na dokładną diagnozę?

Podniósł głos, bo Diana słusznie zauważyła, że całe ich życie zaczynało się walić. Nieustanne napięcie nerwowe rujnowało zdrowie ich obojga.

– Rzeczywiście, może to tylko rodzynki? – Uśmiechnęła się smutno, ale tym razem Andyego to nie śmieszyło.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dni poprzedzające laparoskopię wlokły się niemiłosiernie. Wreszcie nadszedł piątek. Od czwartkowego wieczoru Diana nie mogła już ani jeść, ani pić, a wczesnym rankiem Andy odwiózł ją do szpitala.

Dostała zastrzyk znieczulający, który podziałał szybko, bo kiedy odjeżdżała wózkiem na salę operacyjną, machała jeszcze ręką do Andyego, ale już zamykały się jej oczy. Około południa przywieziono ją z powrotem do czekającego na nią męża. Była jeszcze oszołomiona. Doktor Johnston przyszedł wraz z nią, by oznajmić Andyemu złe wieści, zanim Diana się o nich dowie. Jednak nawet gdy doszła do siebie, Andy niczego jej nie powtórzył, dopóki doktor po południu nie odwiedził jej osobiście.

– No i jak to wygląda? – spytała nerwowo, siadając na łóżku. Lekarz nie odpowiedział od razu, spojrzał najpierw na Andyego, a na nią dopiero wtedy, gdy przy niej usiadł. Od razu poznała, że nie miał dla niej dobrych wiadomości.

– Źle, prawda?

– Rzeczywiście, nieciekawie – przyznał. – Obydwa jajowody są poważnie uszkodzone. Jeden jest całkowicie niedrożny, a drugi w znacznym stopniu. Ponadto w obu jajnikach występują liczne zrosty. Obawiam się, że komórka jajowa nie miałaby się którędy przedostać. Przykro mi, pani Diano, że nie mogę powiedzieć pani nic weselszego.

Diana patrzyła na niego z niedowierzaniem. Przecież nie mogło być aż tak źle! A może jednak mogło?

– A czy nie można coś na to poradzić? – spytała ochrypłym głosem.

– Niestety. – Pokręcił głową. – Miałem nadzieję, że z jednym jajowodem da się jeszcze coś zrobić, ale zrosty w obu jajnikach są zanadto rozległe. Wprawdzie przedostanie się jaja nie jest zupełnie niemożliwe, ale bardzo mało prawdopodobne, szansa jak mniej więcej jeden na dziesięć tysięcy. Z powodu tych zrostów próby pozyskania komórki jajowej groziłyby uszkodzeniem jelita, co automatycznie eliminuje możliwość zapłodnienia in vitro. Wydaje mi się, że stosunkowo największe szansę dałoby sztuczne zapłodnienie komórki jajowej innej kobiety nasieniem pani męża i przeniesienie jej do pani macicy. Oczywiście to także nie dałoby stuprocentowej gwarancji sukcesu, bo pani układ rozrodczy uległ poważnemu uszkodzeniu. Przypuszczalnie spowodowała je bezobjawowa mikroinfekcja wywołana przez spiralę. Tak więc nie ma pani większej szansy na zajście w ciążę niż na główną wygraną w totku. Pozostaje transplantacja zapłodnionej komórki jajowej albo adopcja.

Po twarzy Diany spływały łzy, a i Andy także płakał. Trzymał ją za rękę tak mocno, jak tylko mógł, ale nie był w stanie złagodzić jej bólu. Mógł najwyżej żałować, że życie nie ułożyło się inaczej.

– Ale jak to się mogło stać? Czy to możliwe, żebym niczego nie czuła i o niczym nie wiedziała? – Wydawało się jej niemożliwe, żeby coś takiego działo się z jej organizmem, a ona dowiedziała się o tym dopiero teraz.

– Na tym właśnie polegają mikroinfekcje! – wyjaśnił doktor Johnston. – Wywołują je przeważnie spirale i to, niestety, dosyć często. Taka infekcja nie daje żadnych wyczuwalnych objawów, wydzielin, bólu czy gorączki, a jednak jest na tyle poważna, że pozostawia po sobie zrosty w jajowodach, a w pani przypadku także w jajnikach. Miałem już wiele pacjentek z takimi przypadłościami. Przykro mi, że to spotkało akurat panią, ale ma pani jeszcze inne możliwości.

Chciał dać jej jakąś nadzieję, ale zamiast tego wprawił ją w jeszcze większą rozpacz. Wiedziała już, że nie spełnią się jej marzenia o własnym dziecku.

– Nie chcę żadnej komórki od innej kobiety! Wolę już wcale nie mieć dzieci! – Teraz pani tak mówi, ale może z czasem przemyśli pani to rozwiązanie.

– Nic nie przemyślę! Cudzego dziecka też nie chcę! Ja chcę urodzić własne! – krzyczała. Nie mogła pogodzić się z taką nie sprawiedliwością losu. Dlaczego jej siostry, i w ogóle inne kobiety, tak łatwo zachodziły w ciążę. Po co używała tej parszywej spirali? Najchętniej wyładowałaby na kimś swój gniew, ale pod ręką nie miała nikogo, kogo mogłaby obciążyć winą. Szlochała więc tylko w ramionach Andyego. Lekarz zostawił ich samych.

– Tak mi przykro, kochanie…Tak mi przykro… – powtarzał Andy raz po raz. Do domu wracali ze świadomością, że łono Diany jest nie tylko puste, ale jałowe jak ugór.

– Nie mogę w to uwierzyć! – mówiła, idąc do frontowych drzwi. Po wejściu do domu rozejrzała się wokół siebie z odrazą. – Sprzedajmy ten dom! – oświadczyła. – Po co nam tyle sypialni? Te pokoje na górze są dla mnie jak wyrzut sumienia. Nawet ich ściany krzyczą: „Jesteś bezpłodna! Nigdy nie będziesz mogła mieć dziecka!”. – Po diagnozie doktora Johnstona straciła chęć do życia.

– Może raczej powinniśmy pomyśleć o tych innych rozwiązaniach, o których mówił doktor? – podsunął Andy nieśmiało. Nie chciał dodatkowo martwić Diany, ale sam był również przygnębiony. Ten dzień dla obojga okazał się koszmarem, a jeszcze musieli teraz przeorientować wszystkie swoje życiowe plany. Ta perspektywa nie wydawała się ani prosta, ani zachęcająca. – Przecież ten pomysł z wszczepieniem jajeczka jest fantastyczny!

– Co w tym fantastycznego? – odwarknęła jakimś obcym, nie przyjaznym tonem. – To raczej odrażające! Fantastyczne byłoby, gdybym urodziła nasze dziecko, a tego właśnie zrobić nie mogę. Nie słyszałeś, co on powiedział?

Szlochała histerycznie, a Andy nie wiedział, jak ją uspokoić.

– Może porozmawiamy o tym kiedy indziej? – zaproponował dyskretnie, opuszczając niżej łóżko, aby łatwiej mogła się położyć. Przypuszczał, że ranka po nacięciu może być bolesna.

– Nie chcę już więcej o tym rozmawiać! Najlepiej będzie, jeśli się ze mną rozwiedziesz! – Nie przestając łkać, położyła się do łóżka. Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną.

Andy patrzył na nią smutno, bo widać było, że jest zupełnie załamana. Nie umniejszało to bynajmniej jego miłości do niej, a wręcz przeciwnie.

– A broń Boże, nie mam zamiaru się z tobą rozwodzić! Kocham cię. Di, i to wszystko. Będzie lepiej, jeśli się teraz prześpisz. Jutro oboje spojrzymy trzeźwiej na te sprawę.

– I co nam to da? – jęknęła żałośnie. – Czy dla nas w ogóle istnieje jakieś jutro, przyszły tydzień? Nie musimy już przeprowadzać testów ani mierzyć temperatury, w ogóle nic już nie musimy!

Andy pomyślał rozsądnie, że to jeszcze nie było najgorsze. Stracili wprawdzie wszelką nadzieję, ale tym samym oszczędzono im dalszych rozczarowań. Zasunął story i wyszedł z pokoju, licząc, że Diana zaśnie, a sen ukoi jej ból. Tymczasem przepłakała cały weekend, a w poniedziałek poszła do pracy w takim na stroju, jakby umarł jej ktoś z rodziny. Jedynym rozsądnym posunięciem z jej strony było to, że nie odbierała telefonów od swoich sióstr.

Przez cały następny tydzień wyglądała jak kupka nieszczęścia, a wysiłki Andyego, by ją pocieszyć, okazały się daremne. W pracy Eloise próbowała wyciągnąć ją na lunch, ale Diana odmówiła. Nie chciała ani się spotykać, ani rozmawiać z kimkolwiek, nie wyłączając Andyego.

Przed Świętem Pracy próbował namówić ją, aby pojechała z nim do Lakę Tahoe, na ślub Billa i Denise. Diana jednak zdecydowanie odmówiła, więc wreszcie ustąpił i pojechał sam. Jej zdawało się to nie robić różnicy, on natomiast nie bawił się dobrze. Cieszył się tylko, że mógł odpocząć od jej ataków złości i nieustannych problemów. Męczyli się z nimi oboje, ale Andy nie miał pojęcia, jak przekonać Dianę, że życie się na tym nie kończy.

– Przecież nikt z nas nie umarł ani nie zapadł na nieuleczalną chorobę! – wygarnął jej w końcu. – Faktem jest, że nie możemy spłodzić dziecka, ale nie mam zamiaru z tego powodu rozbijać naszego małżeństwa. Jasne, że chciałbym mieć dzieci, ale myślę, że kiedyś adoptujemy jakieś i też będzie dobrze. Na razie wystarczy, że mamy siebie, ale jeśli nie weźmiemy się w garść, zniszczymy się nawzajem.

Andy starał się za wszelką cenę przywrócić ich życiu normalność, ale Diana zapomniała już chyba, co to jest takiego. Ciągle się z nim kłóciła i z błahych powodów wpadała w złość albo nie odzywała się przez cały dzień. W pracy zachowywała się w miarę normalnie, ale kiedy wracała do domu – odreagowywała stresy na mężu. Andy chwilami zastanawiał się, czy nie doprowadzi to w efekcie do rozpadu ich małżeństwa. Diana nie była już bowiem pewna niczego – ani jego, ani samej siebie, pracy, przyjaciół, a już najmniej ich wspólnej przyszłości.

W sobotę przed Świętem Pracy Mark – stary kumpel Charliego – zaprosił go na kolację. Jego aktualna dziewczyna wyjechała na kilka dni do rodziców na Wschodnim Wybrzeżu, a jeszcze po przedniego dnia w pracy Mark się zorientował, że Charlie nie będzie miał z kim spędzić weekendu.

Przez całe popołudnie grali w kręgle, potem poszli do ulubionego baru Marka, gdzie przy piwie oglądali mecz baseballowy. Były to ich ulubione rozrywki. Niestety, rzadko mogli sobie na nie pozwolić, gdyż obaj ciężko pracowali, a większość weekendów Charlie spędzał według upodobania Barbie. Oznaczało to przeważnie zakupy lub odwiedziny u przyjaciół, gdyż Barbie na de wszystko nie znosiła gry w kręgle.

– Co u ciebie słychać, młody? – zagadnął konfidencjonalnie Mark, kiedy drużyna Metropolitans osiągnęła ostatnią bazę. Lubił towarzystwo Charliego i szczerze interesował się jego życiowymi sukcesami bądź porażkami. Miał dwie córki, niestety, nie doczekał się syna, więc nieraz przyłapywał się na tym, że traktował Charliego, jakby ten był jego synem. – Barbie pewnie pojechała do rodziny w Salt Lakę City?