Przez delikatność wolał jej nie wypominać, że ta „cała kariera” to raptem kilka niemych rólek, mnóstwo castingów, z których nic nie wyszło, występ w ostatnim rzędzie chóru w musicalu Oklahoma! i niechlubny rok życia w Las Vegas. Za jej jedyny sukces można było uznać prezentowanie strojów plażowych na wybiegu.

– Wiem, wiem – przyznał wyrozumiale. – Chyba jednak mogłabyś na jakiś czas dać sobie spokój z karierą? Nie mówię zresztą, że musimy to zrobić już teraz, ale chciałbym, żebyś wiedziała, jakie to dla mnie ważne. Chcę założyć rodzinę, mieć prawdziwy dom, z ojcem, matką i dziećmi, jakiego nigdy nie miałem. Możemy podarować naszym dzieciom lepsze życie. Jesteśmy już rok po ślubie i najwyższy czas, aby to sobie powiedzieć.

– Jeśli tak lubisz dzieci, to wstąp do Korpusu Pokoju! Mam już prawie trzydzieści dwa lata i wiem jedno, że jeśli teraz nie osiągnę celu, to wszystko przejdzie mi koło nosa.

– A ja mam trzydzieści lat, Barbie, i pragnę mieć rodzinę. – Patrzył na nią proszącym wzrokiem, co ją nagle dziwnie zdenerwowało.

– Rodzinę, to znaczy ile dzieci? – spytała, podnosząc brew. W opiętej skórzanej spódniczce wyglądała nieopisanie seksownie. – Dziesięcioro wystarczy? Pochodzę z takiej rodziny i wierz mi, kto ma pszczoły, ten ma miód, a kto ma dzieci, ten ma przede wszystkim smród!

Wyznała mu więcej, niż chciała, niż wiedział lub chciał kiedykolwiek się dowiedzieć.

– Wcale nie musi tak być. Może tak to wyglądało w twojej rodzinie, ale nasza będzie całkiem inna! – Mówił to ze łzami w oczach. – Bez tego moje życie nigdy nie będzie takie jak trzeba. Czy nie moglibyśmy przynajmniej spróbować?

Rozmawiali o tym już przedtem, ale przed ślubem nigdy nie uporali się z tym problemem do końca. Charlie nie ukrywał, że nade wszystko pragnie dzieci, ale Barbie wolała nie mówić mu szczerze, co o tym myśli. Aby zrobić mu przyjemność, zwodziła go mglistymi obietnicami: „może później…”. Tylko że to „później” nadeszło prędzej, niż sobie życzyła.

Zasmucona, odwróciła się do okna, żeby nie patrzeć mu w oczy. Nie chciała dzielić się z nim przykrymi wspomnieniami z dzieciństwa, ale była pewna, że nie zamierza zakładać takiej rodziny, z jakiej sama się wywodziła. Z tamtych czasów nabrała obrzydzenia do dzieci i wiedziała, że nigdy nie zechce mieć własnych. Nieraz usiłowała dać to Charliemu do zrozumienia, ale nie chciał nawet słuchać. Była przekonana, że jej nie wierzył – w głowie mu się nie mieściło, że można nie chcieć dzieci.

– Po co ten pośpiech? Przecież minął zaledwie rok od naszego ślubu. Na razie dobrze jest tak, jak jest, więc po co to psuć?

– To nic nie popsuje, tylko obróci na lepsze. Proszę cię, Barb, przemyśl to…

Nie tylko ją prosił, ale wręcz błagał. Nienawidziła takiego tonu w jego głosie i nie chciała tego słuchać. Uważała to za formę presji, co w tych sprawach stanowiło nieczyste zagranie.

– A skąd wiesz, czy w ogóle coś by z tego wyszło? – Próbowała go za wszelką cenę zniechęcić. – Czasem mi się wydaje, że w tych sprawach coś u nas nie gra. Popatrz, ja wcale się nie zabezpieczam i jakoś nic! Może nie jest nam pisane mieć dzieci? Pocałowała go i spróbowała wprawić w podniecenie, co zwykle przychodziło jej bez trudności. – Tymczasem ja mogę zastąpić ci dziecko! – dodała nadspodziewanie zmysłowym głosem.

– To nie jest to samo! – Uśmiechnął się, mile zaskoczony. – Choć na razie to nawet miłe!

Jednak w przypadku Barbie to „na razie” nie mogło trwać wiecznie. Charlie ją całował, a równocześnie myślał, jak ją sprowokować do większej lekkomyślności w tych sprawach. Może trzeba wykorzystać sprzyjające dni miesiąca i zamiast przekonywać – postawić przed faktem dokonanym? Był pewien, że gdyby już miała dziecko – pokochałaby je na sto procent. Musi więc zacząć bacznie śledzić przebieg jej cyklu i w odpowiednim momencie przynieść do domu butelkę szampana. A wtedy… bingo!

Ten pomysł podniósł go na duchu. Ubrali się i wyszli na imprezę. Barbie, nie znając jego planów, świetnie się bawiła w nadziei, że dał sobie spokój z namawianiem jej, by urodziła dziecko. Nigdy nie powiedziała mu otwarcie, że nie chce mieć dzieci, ale też nie deklarowała, że chce je mieć. Jednego tylko była pewna – bez względu na to, jak rozpaczliwie Charlie pragnął dziecka, ona nie zamierzała być matką.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Czwartego lipca Nancy i Tommy przyszli do Brada i Pilar pochwalić się dzidziusiem- Pilar ze zdumieniem zauważyła jak rodzicielstwo odmieniło młodych – spoważnieli i stali się bardziej odpowiedzialni. Dla niej i Brada było to też nowe przeżycie. Brad czule przemawiał do wnuczka i nosił go na rękach, a i Pilar stwierdziła, że trzymanie maleństwa to uczucie jedyne w swoim rodzaju. Zaczynała powoli oswajać się z myślą, że któregoś dnia weźmie w ramiona własne dziecko.

Adam był pyzaty i okrąglutki, miał duże niebieskie oczy i szybko zasypiał na rękach każdego, kto chciał go nosić. Aż się chciało przytulać takiego rozkosznego bobasa!

– Do twarzy ci z nim – przygadywał Brad, kiedy Pilar spacerowała z wnuczkiem na ręku. – Trzeba mu szybko dorobić nowego wujka albo ciocię!

Pilar reagowała uśmiechem na te żarty, bo przez cały tydzień, jaki nastąpił po ich rocznicy ślubu, czynili usilne starania w tym kierunku, a najbliższy weekend mógł przynieść odpowiedź, czy starania te zostały uwieńczone sukcesem.

Jednak po wyjściu gości przeżyła przykre rozczarowanie, ponieważ odkryła, że nie jest w ciąży. Wyszła z łazienki w fatalnym humorze, bo przywykła od razu otrzymywać wszystko, czego chciała.

– Co się stało, kochanie? – Brad wystraszył się na widok jej miny. Sądził, że zachorowała, taka była blada, a gdy usiadła przy nim na łóżku, dostrzegł w jej oczach łzy.

– Nie zaszłam! – Och, to tylko to! – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Myślałem, że coś gorszego.

– Czy to nie jest wystarczająco złe? – Wyglądała na zdruzgotaną. Do tej pory rzadko ponosiła porażki. Na szczęście Brad podchodził do tych spraw bardziej trzeźwo.

– A co, po czternastu latach chciałabyś, aby od razu wszystko poszło jak z płatka? – Pocałował ją, więc uśmiechnęła się przez łzy, ale wciąż jeszcze wyglądała na zrozpaczoną. – Pomyśl, ile radochy będziemy mieli z próbowaniem!

– A jeśli nic z tego nie wyjdzie? – spytała z lękiem, przekonała się bowiem, że nie tak łatwo począć dziecko.

Brad zawczasu już zachodził w głowę, jak zareagowałaby, gdyby dalsze próby też zakończyły się fiaskiem.

– No cóż, jeśli nie wyjdzie, będziemy musieli się z tym pogodzić. Na pewno jednak zrobimy, co w naszej mocy.

– W moim wieku może powinnam była od razu poradzić się specjalisty?

– Kobiety w twoim wieku rodzą bez żadnych specjalistów. Po prostu wyluzuj się, nie wszystko w życiu musi się odbywać na komendę. To, że trzy tygodnie temu zaplanowałaś dziecko, nie oznacza, że ma się to stać w ciągu jednej nocy. Powoli, spokojnie, dajmy sobie szansę… – Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Po chwili odprężyła się na tyle, że mogli swobodnie porozmawiać o swoich planach dotyczących dziecka, jeśli będą je mieli.

Brad uważał, że jest jeszcze za wcześnie na konsultacje u specjalisty, ale w końcu uległ prośbom Pilar i obiecał, że gdyby zaszła taka potrzeba, pójdzie z nią.

– Ale jeszcze nie teraz! – podkreślił z naciskiem, wyłączając światło i przytulając się mocniej do żony. – Jestem pewien, że po trzeba nam przede wszystkim treningu!

Piknik z okazji święta Czwartego Lipca okazał się dla Diany koszmarem. Dwa dni przedtem przekonała się, że znów nie zaszła w ciążę, a siostry zadręczały ją pytaniami, dlaczego tak się dzieje. Podejrzewały, że z Andym coś nie jest w porządku.

– Ależ skąd! – Diana broniła męża. Miała wrażenie, że przetaczają się po niej walce drogowe i wyciskają ostatnie tchnie nie. – Potrzebujemy tylko czasu!

– Myśmy nie potrzebowały na to tyle czasu, a przecież jesteśmy twoimi siostrami! – wymądrzała się Gayle. – Może on ma słabe nasienie?

Podobnymi przypuszczeniami podzieliła się także ze swoim mężem.

– Najlepiej sama go o to spytaj! – warknęła Diana, czym Gayle poczuła się urażona.

– Chciałam ci tylko pomóc! – obruszyła się. – Może powinnaś wysłać go do lekarza?

Diana nie wspomniała siostrom, że sama miała nazajutrz umówioną wizytę u specjalisty. Andy słusznie uznał, że to nie ich interes.

Jednak nie Gayle, lecz Samanta zadała Dianie najbardziej perfidny cios poniżej pasa. Podczas lunchu obwieściła zebranym coś takiego, że Diana o mało nie zwróciła całego posiłku.

– Słuchajcie… – zaczęła, ale przerwała w połowie, zwracając się do męża scenicznym szeptem: – Mam im powiedzieć?

– A po co? – wymawiał się żartobliwie Seamus. – Powiesz im za pół roku, a przez ten czas niech się domyślają!

Mąż Samanty lubiany był w całej rodzinie za irlandzki akcent i niewyparzony język.

– No, dawaj, wyduś już! – naciskała Gayle, więc Samanta z promiennym uśmiechem oznajmiła:

– Spodziewam się dziecka. Urodzę mniej więcej na walentynki.

– Ach, to cudownie! – wykrzyknęła ich matka, a i ojciec wyglądał na zadowolonego. Przerwał rozmowę z Andym, aby po gratulować córce i zięciowi. Razem z tym spodziewanym dzieckiem miałby już sześcioro wnuków, po troje od najstarszej i najmłodszej córki, ale żadnego od Diany.

– Gratuluję! – wyrecytowała drewnianym głosem Diana. Wycałowała Samantę, która bezwiednie wbiła jej kolejny nóż w serce.

– Myślałam, że pobijesz mnie pod tym względem, ale widzę, że chyba nie! – szepnęła Samanta konfidencjonalnie.

Po raz pierwszy w życiu Diana miała ochotę jej przyłożyć. Im dłużej słuchała jej żartów i przechwałek w połączeniu z gratulacjami i pikantnymi aluzjami ze strony otoczenia, tym bardziej jej nienawidziła. Najgorsza jednak była świadomość, że ostatecznie to Samanta będzie miała dziecko, a nie ona.

W drodze powrotnej nie odezwała się do Andyego ani słowem, natomiast po przybyciu do domu on wybuchnął pierwszy: