Charlie miał na końcu języka pytanie, czy była już w ciąży z kimś innym, ale zmilczał, bo wolał nie wiedzieć.

– To jeszcze o niczym nie świadczy – zaoponował. – Pewnie robiliśmy to w nieodpowiednim czasie. Tak z doskoku trudno od razu zajść w ciążę!

Jej jednak zdarzyło się to aż pięć razy, bo zawsze miała pecha: trzy razy przed wyjazdem z Salt Lakę City i dwa razy w Las Vegas. Natomiast z Charliem nie miała ani jednej wpadki. Znając własną przeszłość, zastanawiała się już niejednokrotnie, czy tak niefortunnie się dobrali, czy też on miał jakiś feler? Podejrzewała raczej to drugie, lecz wcale jej to nie martwiło. Wręcz przeciwnie, cieszyła się z tego, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna demonstrować przy Charliem radości z tego powodu, przynajmniej nie w wigilię Bożego Narodzenia. Widziała bowiem, że poważnie się tym przejął.

– A zrobiłeś już kiedyś dziecko jakiejś dziewczynie? – spytała, nalewając im obojgu po kieliszku wina. Kiedy stała przed Charliem naga i podawała mu jego kieliszek, widok ten wywołał w nim normalną, męską reakcję, co wskazywałoby, że nic mu nie brakuje.

– Przynajmniej żadna mi się nie pochwaliła! – rzucił melancholijnie, popijając wino i spoglądając na Barbie znad krawędzi kieliszka.

– To jeszcze o niczym nie świadczy – odpowiedziała mu jego własnymi słowami. Czuła się winna, że poruszyła ten drażliwy temat, bo przecież nie wypadało robić Charliemu przykrości w święta. – Dziewczyny nie zawsze się tym chwalą.

– Naprawdę? – Nalał sobie następny kieliszek, potem jeszcze jeden, a po trzecim zebrało mu się znów na amory. Ponieważ jednak chwiał się na nogach, odprowadziła go do łóżka i sama po łożyła się obok.

– Kocham cię! – wydyszał, czując jej obfity biust na swojej piersi. Kochał ją za tę zmysłowość, a także za to, że była tak cudownie piękna i chętna. Uważał ją za idealną dziewczynę swego życia.

– Ja ciebie też kocham. – Pogładziła go po włosach jak małego chłopca. Gdy zasypiał w jej ramionach, zastanawiała się, czemu tak zależy mu na dziecku. Wiedziała, że był wychowankiem sierocińca, sama też miała niełatwe dzieciństwo, ale tym bardziej nie pragnęła brać sobie na kark kłopotów z dziećmi i rodziną. – Śpij dobrze! – wyszeptała i pocałowała go, ale spał już jak suseł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

W maju Pilar zaprosiła Nancy do siebie na lunch. Brad w tym czasie grał w golfa, a mąż Nancy musiał akurat wyjechać na kilka dni. Miały więc świetną okazję, aby swobodnie porozmawiać w cztery oczy.

Pilar zajęła się przygotowaniem lunchu, a jej pasierbica wygrzewała się w słońcu na tarasie. Była już w zaawansowanej ciąży, do terminu porodu pozostało zaledwie cztery tygodnie, więc jej ogromny brzuch szokował Pilar. Mimo to jednak, gdy Nancy ujrzała macochę zbliżającą się z tacą, poderwała się z leżaka. Nosiła białe ciążowe szorty z wyrzuconą na wierzch luźną różową koszulą, a jeszcze do ubiegłego tygodnia grywała z mężem w tenisa.

– Poczekaj, Pilar… pomogę ci! – Odebrała od macochy tacę i postawiła na szklanym blacie stolika. Znajdowała się na niej misa ze spaghetti i druga z zieloną sałatą. – Och, to wygląda zachęcająco!

W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy przejawiała monstrualny apetyt, ale nie przytyła ponad normę. Nadal wyglądała atrakcyjnie, może nawet ciąża dodała jej urody. Rysy się zaokrągliły, znikła gdzieś kanciastość, a spojrzenie złagodniało. Pilar widziała przedtem takie zmiany u innych kobiet, ale metamorfoza Nancy intrygowała ją, a trochę także niepokoiła. Zaobserwowała bowiem niepokojące zmiany także w swojej osobowości i sposobie postrzegania. Cieszyło ją, że Nancy wyzbyła się uprzedniej złośliwości, „zmiękła”, jak to określał jej mąż, a także spoważniała. Nie przypominała już rozpieszczonego dziecka, jakim była przedtem.

Gdy zasiadły do posiłku, Pilar z uśmiechem obserwowała, jak Nancy z trudem sięga po cokolwiek ze stołu, bo przeszkadza jej brzuch. Wyglądała, jakby miała pod koszulą piłkę plażową.

– Jak ty się z tym czujesz? – spytała Pilar, wodząc za pasierbicą wzrokiem pełnym fascynacji. Błogosławiony stan wydawał się jej czymś kompletnie egzotycznym. Widywała przedtem w pracy ciężarne koleżanki, ale nie przyjaźniła się z nimi na tyle, by ją to choć trochę obchodziło. Zresztą większość jej przyjaciółek należała do pokolenia, które większą wagę przykładało do pracy zawodowej niż do macierzyństwa. Te zaś, które zdecydowały się pójść za głosem natury, szybko wypadły z kręgu najbliższych przyjaciół Pilar. – Czy to miłe uczucie, czy raczej trochę dziwne?

– Bo ja wiem? – Nancy się uśmiechnęła. – Z początku na pewno trochę dziwne, ale można się do tego przyzwyczaić. W tej chwili wydaje mi się, że zawsze tak wyglądałam. Nie mogę sama zawiązać sobie sznurowadeł. Tommy musi mi w tym pomagać. Najdziwniejsza jest jednak świadomość, że w twoim wnętrzu rośnie nowy człowiek, który przez najbliższe dwadzieścia lat będzie żył wśród nas, zależny od nas i wciąż czegoś od nas oczekujący. Nie mogę nawet wyobrazić sobie, jak będę się wtedy czuła.

– Ja też nie – przyznała Pilar, chociaż nie do końca zgodnie z prawdą. Nancy i Todd przez ostatnie czternaście lat też czegoś od niej oczekiwali, tylko że w tym wypadku zawsze miała alternatywę. Nie byli przecież jej dziećmi i gdyby zerwała z Bradem – nie zobaczyłaby ich nigdy więcej. To znaczy, gdyby chciała, mogłaby się z nimi widywać, ale nie musiałaby, bo nie była ich matką. Natomiast Nancy na zawsze pozostanie matką dla tego dziecka, które się ma urodzić. A ono pozostanie dla nich na zawsze kimś szczególnie ważnym. Takie myślenie przedtem odstraszało Pilar, teraz wydało się jej wzruszające.

– A mnie się to wydaje cudowne! – entuzjazmowała się Nancy. – Powstaje nowe życie, zupełnie nowy byt, który jest częścią ciebie, może mieć z tobą milion wspólnych cech, a może nie mieć ani jednej. Czy to nie jest fascynujące?

Pilar zgadzała się z nią, ale musiała dodać, że rodzenie dzieci wiąże się też z olbrzymią odpowiedzialnością i dlatego nie chciała brać tego na siebie. Nie zazdrościła pasierbicy jej gigantycznego brzucha, bo wiedziała, co ją czeka. Kiedyś oglądała film dokumentalny rejestrujący przebieg porodu i cieszyła się, że nigdy nie będzie musiała w czymś takim uczestniczyć. Była bowiem pewna, że nie pragnie dziecka.

– Zabawne, że ja wcale w ten sposób o tym nie myślę. – Nancy kontynuowała swoje rozważania, kontemplując widok Oceanu Spokojnego. – Przeważnie staram się myśleć tylko o tym, jak to słodkie maleństwo będzie od nas zależne… A Tommy jak to przeżywa!

To była cała Nancy. Oczywiście, denerwowała się przed porodem, ale jednocześnie traktowała go jak najbardziej podniecającą przygodę swego życia i przede wszystkim koncentrowała się na dziecku. W którymś momencie podniosła oczy na macochę i zadała jej pytanie, które od dawna ją nurtowało, ale którego dotąd nie ośmieliła się zadać:

– Jak to się stało, że ty i tatuś… no, wiesz… że nigdy nie mieliście dziecka?

Ledwo wypowiedziała te słowa, od razu tego pożałowała, bo a nuż Pilar nie mogła mieć dzieci?

– Po prostu nie chciałam. – Pilar wzruszyła ramionami. – Moje dzieciństwo wiązało się z samymi przykrymi przeżyciami i nie chciałam skazywać nikogo na to samo, zresztą mieliśmy ciebie i Todda. Poza tym mam chyba taką konstrukcję psychiczną, że nie odczuwałam nigdy potrzeby macierzyństwa. Przyglądałam się tym spośród moich koleżanek, które wyszły za mąż za raz po skończeniu szkoły. I czegóż one dokonały? Zakopały się w domach, obwieszone dziećmi, a potem dzieci wyfrunęły z gniazda, a one ani się spostrzegły, jak im życie przeciekło między palcami. Mnie nie mogło to spotkać, gdyż moje plany życiowe nie przewidywały dzieci. I dobrze, bo nienawidziłabym każdej chwili takiego życia, siebie i mężczyzny, który mnie na to skazał.

– Przecież wcale nie musi tak być! – zaprotestowała Nancy. Okazało się, że w ostatnich miesiącach oprócz obwodu w talii poszerzyły się jej także horyzonty. – Mam wiele koleżanek, które mają dzieci, a mimo to nie zrezygnowały z kariery zawodowej. Są lekarkami, prawniczkami, psychologami czy pisarkami i wcale nie musiały dokonywać wyboru między pracą a dziećmi.

– Twoje pokolenie jest w lepszej sytuacji niż moje – przyznała Pilar. – Większość z nas w którymś momencie stawała na rozdrożu: albo mozolnie piąć się na szczyty kariery, albo wycofać się na peryferie życia i niańczyć dzieci. Dzisiejsze kobiety jakoś sobie radzą ze wszystkim, ale w dużej mierze zawdzięczają to dobrej woli swoich mężów i ich chęci do współpracy. Ja zapewne nie byłabym zmuszona do dokonywania takich wyborów, bo wasz ojciec na pewno by mi pomagał, ale po prostu nie czułam takiej potrzeby. Słyszałam, że niektóre kobiety usychają z tęsknoty za dziećmi, ale na szczęście mnie to nigdy nie spotkało.

Mówiła to jednak bez przekonania, bo podskórnie czuła jakiś dziwny niepokój, jakby zaczynał ją pobolewać ząb.

– A nie szkoda ci tego, Pilar? – drążyła Nancy. – Nie obawiasz się, że kiedyś możesz żałować, że nie zdecydowałaś się na dziecko? Dobrze wiesz, że wcale nie jest jeszcze za późno. Wiem o dwóch kobietach starszych od ciebie, które z powodzeniem urodziły.

– Ciekawe, o jakich? Jedna to biblijna Sara, a kim jest ta druga?

Roześmiała się, ale Nancy z uporem wmawiała jej, że wcale nie jest za stara, aby mieć dzieci. No cóż, dość dawno dokonała wyboru i nie żałowała tego. Owszem, przyznaje, że ostatnio raz czy drugi myślała o tym, szczególnie odkąd dowiedziała się o ciąży Nancy. Nie oznacza to jednak, aby miała się zachwiać w swoich postanowieniach, choćby nie wiadomo jak rozczulał ją brzuszek Nancy. Może z wiekiem robiła się bardziej uczuciowa, ale nie wynikało z tego, że pragnęła dziecka. Tak sobie przynajmniej wmawiała, kiedy sprzątała ze stołu.

– Nie przypuszczam, aby kiedyś miało mi być przykro z tego powodu – oświadczyła. – Pewnie, że miło byłoby kochać i być kochaną, mieć do kogo otworzyć buzię, kiedy za trzydzieści lat będę siedzieć w bujanym fotelu na werandzie, ale mam przecież was, i to mi wystarczy. Nie żałuję w moim życiu niczego. Zawsze robiłam to, co chciałam, tak jak chciałam i wtedy, kiedy chciałam. Czy można żądać więcej?