Zauważyłam, że jest strasznie blady. Szepnęłam mu, że nie najlepiej wygląda.

– To nic – odrzekł cicho – rana mi trochę dokucza.

– Jeśli się nie mylę – rozpoczął komisarz, spoglądając po nas – Flora Mørne była kochanką Cederweda. Ten list na to wskazuje. To niebezpieczny i bezlitosny człowiek, nie sądzę więc, by była czymś więcej niż zabawką w jego ręku.

Generał Dalin nie odzywał się, wzrok wbił w podłogę. Było mi go żal. W jego oczach Flora stanowiła ideał kobiety, a okazała się rozpustnicą i zdrajczynią.

Skierowałam uwagę na policjanta, który wyjaśnił nam, że list wskazuje na udział Flory w spisku Cederweda i jego popleczników. Przypuszczalnie to ona miała spotkać się z tamtym mężczyzną i odebrać kartkę z tajemniczym słowem „Aldebaran”. W liście znalezionym na schodach była wzmianka o nowym spotkaniu, w niedzielę wieczorem. Czyli dzisiaj!

– Najważniejsze, by nikt się nie dowiedział o śmierci Flory – zakończył komisarz, patrząc na nas z powagą. Potem zamilkł na chwilę i wbił wzrok we mnie.

– Chcę, by pani, panno Mårtensdotter, odegrała jej rolę!

Wzdrygnęłam się. Marcus zaczął gorąco protestować.

– Proszę się nie bać – uspokajał nas komisarz. – Będę z moimi ludźmi w pobliżu. To jedyny sposób, by zwabić spiskowców w pułapkę.

Marcus i pułkownik Lehbeck nie byli zachwyceni pomysłem, ale komisarz upierał się przy swoim. Chodziło wszak o życie króla! Zostało niewiele czasu, ledwie tydzień, zbyt mało, by zmieniać trasę podróży.

– Drogi panie – spytał z rozdrażnieniem brat pani Fernér – nie sądzi pan chyba, że król może spędzić noc w tym domu, który stał się sceną mordu, knowań i skandali?

– Poczekajmy na rozwój wydarzeń – odrzekł komisarz. – Jeśli dziś wieczorem uda się nam złapać jednego z przywódców spisku, poznamy może miejsce planowanego ataku. Jeśli plan zawiedzie, rozejrzymy się za innym miejscem noclegu. Przyjazd pary królewskiej musi jednak pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Dlatego prosimy o pomoc Annabellę, która i tak już została wmieszana w tę sprawę. Marietta Lehbeck zbyt jest znana w kręgach sztokholmskiej socjety, by mogła wziąć udział w tej maskaradzie.

Pomimo gorących protestów Marcusa, zgodziłam się posłużyć za przynętę. Drżałam na samą myśl o czekającym mnie zadaniu, ale bardzo chciałam przysłużyć się sprawie.

Po ustaleniu wszystkich szczegółów Marcus wyszedł ze mną do przedpokoju.

– No i nie będzie wycieczki łodzią – powiedział smętnie i pogłaskał mnie po policzku. – A tak się na nią cieszyłem!

– Ja też – odrzekłam z uśmiechem. – Popłyniemy innym razem – dodałam, przyglądając się mu z niepokojem. – Połóż się, chyba masz gorączkę. Lekarz musi zająć się twoją raną.

– Nie ma mowy! – wykrzyknął z pasją. – Będę blisko ciebie dziś wieczorem. Niech ktoś spróbuje cię tknąć!

Potrząsnęłam głową. Żywiłam nadzieję, że ma dość rozsądku, by zostać w domu. Widać było, że nie czuje się najlepiej.

Opuściłam Marcusa i udałam się na poszukiwanie Lity Fernér. Znalazłam ją w salonie. Przekazałam jej słowa męża i dorzuciłam sporo od siebie. O natarczywości Flory i rozpaczy pana Fernér a, który nie mógł jej się pozbyć.

– On bardzo panią kocha – zakończyłam z powagą.

Wiadomość o śmierci Flory utrzymano w czterech ścianach domu. Służba złożyła przysięgę milczenia, a policjantom zakazano wszelkich rozmów na ten temat. Nawet moja matka nie dowiedziała się o niczym, więc nie mogła zrozumieć, dlaczego wybieram się do Fernérów z nocną wizytą. W jej pojęciu zbyt często tam bywałam. Nie mogłam podać jej prawdziwej przyczyny, zanim sprawa znajdzie swoje rozwiązanie.

W przebraniu ulicznicy stanęłam na tym samym rogu co poprzednio. Nogi trzęsły się pode mną, a serce biło w oszalałym rytmie. Niechby pojawił się w pobliżu ktoś z sąsiadów lub znajomych! Mogłabym pożegnać się z dobrą opinią w tym mieście.

Ze strachu spotniały mi ręce i zaschło mi w ustach. Co się stanie, jeśli ten człowiek zwietrzy pismo nosem? Wystarczy jeden strzał oddany z bliskiej odległości, a policja i Marcus będą bezradni. Starałam się nie ulec panice.

Rozejrzałam się wokół, nigdzie żywego ducha. Jeśli rzeczywiście strzegli mnie policjanci, to doskonale się maskowali.

A Marcus? Był w pobliżu? Może leżał w łóżku powalony gorączką?

Zegar na wieży kościelnej wybił północ. Nic się nie wydarzyło.

A może byłam sama? Może policjanci nie dotrzymali słowa? Strach sparaliżował mnie całkowicie. Gdyby trzeba było uciekać, nie mogłabym ruszyć się z miejsca.

Zesztywniałam na odgłos kroków. Odwróciłam się powoli i ujrzałam starszą panią prowadzącą małą dziewczynkę.

Pani Nilsson z targowiska!

Puściłam rąbek sukni, który do tej pory trzymałam uniesiony we frywolnym geście. Policzki pałały mi ze wstydu.

– Annabello, po co tu stoisz? – spytała ze zdziwieniem pani Nilsson.

– Czekam na matkę – skłamałam.

– Znowu ma robotę?

– Tak. I nie lubi wracać samotnie po nocy.

– U kogo dziś gotuje?

Zatkało mnie.

– U… u Fernérów.

– Coś ostatnio dużo świętują.

– Tak, mają ważnych gości.

Pani Nilsson skinęła głową, życzyła mi dobrej nocy i odeszła w swoją stronę.

Jej nagłe pojawienie się mogło wystraszyć nieznajomego!

Czekałam dalej, ale wokół panowała cisza. Zaczęły mi cierpnąć nogi.

Minęło kolejne pól godziny. Z ciemności wychynął komisarz, a ulica zaroiła się od policjantów.

– To nie ma sensu, Annabello – westchnął komisarz. – Musieliśmy pomylić miejsce i czas. Może list został napisany dużo wcześniej.

– Lub ten człowiek wiedział o pułapce – dodał Marcus, który zjawił się przy moim boku. Miał rozpalone gorączką policzki i utykał.

Johan też tam był.

– Przecież ich informator w domu Fernérów nie żyje – powiedział.

– Może jest ich kilku – odrzekł krótko Marcus.

– Hm… – Komisarz tarł podbródek.

Byłam zmęczona i przemarznięta i nie miałam ochoty dyskutować nad możliwymi rozwiązaniami. Z wdzięcznością przyjęłam kurtkę, którą otulił mnie Marcus. Ofiarował się odprowadzić mnie do domu.

– Zrobiłaś, co do ciebie należało, Annabello – stwierdził. – Słodka i pociągająca z ciebie ulicznica!

Spojrzałam na niego z oburzeniem. Pozostali roześmiali się.

– Kręcimy się w miejscu – westchnął Marcus, gdy ruszyliśmy w kierunku mojego domu.

– Tak – przyznałam i spojrzałam na niego pytająco. – Sądzisz, że w domu Fernérów jest jeszcze jeden zdrajca?

– Na to wygląda. Zbyt wiele w tej sprawie dziwnych zbiegów okoliczności – odrzekł z goryczą.

Pożegnaliśmy się niedaleko domu, tak by nie zauważyła nas moja matka. Marcus pocałował mnie delikatnie w ucho i niechętnie puścił moją dłoń. Stał i patrzył za mną, dopóki nie dotarłam bezpiecznie do drzwi.

Następne dni upłynęły mi na przygotowaniach do obiadu u państwa von Blenk. W poniedziałek rano wezwano nas do Fernérów dla omówienia szczegółów królewskiego posiłku. Nie było wprawdzie pewności, czy król z królową zatrzymają się w domu Fernérów, ale na wszelki wypadek wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.

Marcus leżał w łóżku. W ranę wdało się zakażenie i lekarz zalecił odpoczynek. Marietta przemyciła kilka listów do mnie. Jak wynikało z ich treści, jedynym marzeniem Marcusa było wyzdrowieć i zabrać mnie na przejażdżkę łodzią.

Ja też posłałam mu kilka listów, trochę ciastek i czekoladek, ale go nie odwiedziłam. Nie wypadało. Nie odwiedza się mężczyzn w ich sypialniach!

Obiad u von Blenków zakończył się pełnym sukcesem. Pani von Blenk dała nam do zrozumienia, że zawsze będzie korzystać z naszych usług. Matka pęczniała z dumy, ja czułam zażenowanie, zarówno pochwałami, jak i przewagą, którą w moim odczuciu zdobyłam nad matką.

Czwartek zszedł na przygotowaniach do królewskiego obiadu. Wieczorem padałam z nóg ze zmęczenia. Zapomniałam jednak o nim, kiedy zjawił się posłaniec z listem od Marcusa. Marcus powiadamiał mnie, że czuje się dobrze i zaprasza na przejażdżkę łodzią. Jeśli mam ochotę.

Miałam ochotę! Skończyłam zajęcia w okamgnieniu. Kiedy o zachodzie słońca siedziałam w malutkiej łódce wiosłowej, po zmęczeniu nie zostało ani śladu. Wokół rozpościerała się spokojna toń wody, a ja przyglądałam się silnym dłoniom Marcusa ściskającym wiosła. Jakże go kochałam! A jego wzrok mówił mi, że on odwzajemnia moje uczucia.

Długie rozstanie nie wyszło nam na dobre. Byliśmy równie zawstydzeni i niepewni jak przy pierwszym spotkaniu. Oboje myśleliśmy o listach, które pisywaliśmy do siebie w trakcie choroby Marcusa. Gorące, szczere listy miłosne. Łatwo przelewać uczucia na papier, znacznie trudniej mówić o nich!

Opowiadałam Marcusowi o swoich zajęciach, on o atmosferze w domu Fernérów. Nie zdarzyło się nic nowego, ale wszyscy zaczęli traktować się z podejrzliwością. Cederwed wciąż przebywał w mieście, nikt jednak nie wiedział, gdzie i kiedy uderzy.

Popłynęliśmy na wschód, minęliśmy port i oddalaliśmy się od miasta. Zbliżaliśmy się do starego portu, który nie był w użyciu od co najmniej stu lat. Leżał teraz przed nami, brzydki i zniszczony, musieliśmy go opłynąć, by dotrzeć do pięknych plaż położonych tuż za nim.

Łódka prześlizgnęła się obok kamiennych bloków, pozostałości kei, i zbliżała do starego nabrzeża. W murze z kamienia widać było słabe ślady po wyrytych nazwach statków, które cumowały tam wiele lat temu. Niektóre spoczywały na dnie, inne tkwiły na wpół pogrzebane w przybrzeżnych piaskach.

Czytałam napisy. „Hildur” z Falsterbo. Måsen, Malmø 1701. I…

– Marcus! – szepnęłam bezgłośnie.

Zauważył już to, co ja. Nazwę statku, który przybijał do tego miejsca w poprzednim stuleciu. „Aldebaran”!

ROZDZIAŁ X

Marcus zawrócił łódź do miasta, wiosłując z taką siłą, że spod dzioba tryskały strugi piany. Spytałam go, co zamierza. Odrzekł, że nie wraca do domu Fernérów, bo już nikomu tam nie ufa, nawet własnej siostrze. Pójdzie wprost do komisarza, który też znał datę wizyty pary królewskiej.