A jednak miłość

Tytuł oryginalny: His Woman

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ile dwudziestolatek spędza w domu sobotnią noc, wsłuchując się w deszcz, strumieniami spływający po szybach? – dumała przygnębiona Leith. W chwilę później, czując, że zaczyna użalać się nad sobą, szybko przywołała się do porządku. Boże drogi, przecież większość życia spędziła na nauce, więc takie samotne sobotnie wieczory nie są jej obce.

Aby ostatecznie otrząsnąć się z przygnębienia, skierowała swoje myśli na Rosemary, przyjaciółkę i sąsiadkę z drugiej strony korytarza, przybyłą z tego samego miasteczka. Gdyby Rosemary nie zdecydowała się właśnie dziś odwiedzić swoich rodziców w Hazelbury, teraz siedziałyby razem nad filiżanką kawy. Oczywiście, Travis Hepwood, sekretny przyjaciel Rosemary, byłby tu także, ale ponieważ Leith bardzo go lubiła, chętnie zabawiałaby również i jego.

Nowa fala ulewnego deszczu zalała szyby okienne, ale tym razem Leith nie usłyszała jej. Myśl o Rosemary obudziła wspomnienie dnia, kiedy jej brat Sebastian oznajmił, że na głównej ulicy Hazelbury zderzył się z Rosemary Green, a właściwie Rosemary Talbot, bo takie teraz nosiła nazwisko. Rosemary, o rok starsza od Leith, była koleżanką z klasy Sebastiana. Nigdy nie pozwalano jej uczestniczyć w zbiorowych szkolnych zajęciach, toteż nikt nie znał jej zbyt dobrze. Jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, w wieku osiemnastu lat Rosemary wyszła za mąż i opuściła miasteczko.

Od owego czasu mało kto wspominał jej imię.

Dopiero tamtego dnia ukochany, acz odrobinę nieodpowiedzialny braciszek z podnieceniem oznajmił:

– Właśnie skończyłem pogawędkę z Rosemary Green!

Leith zauważyła entuzjazm, ale ponieważ był on integralną częścią jego osobowości – nie zareagowała zbyt ochoczo.

– Prawdopodobnie przyjechała do rodziców.

– Właśnie – zgodził się z nią. – Wydawała się trochę przybita… czy ja wiem, nic konkretnego. W każdym razie – kończył – staliśmy przed Oliphants Cafe, więc zaproponowałem kawę i już za chwilę opowiadała mi o swoim życiu w Londynie…

Zawiesił głos, a Leith dała się złapać w tę klasyczną teatralną pułapkę.

– I co? – zapytała, czując w głębi ducha, że za chwilę tego pożałuje.

– I powiedziała mi, że w jej bloku zwalnia się mieszkanie.

– O, nie – zaprotestowała Leith, choć przez głowę przemknęła jej kusząca myśl o zamieszkaniu w Londynie. – Od razu ci mówię, że mama się nie zgodzi.

– Zgodzi się, jeśli powiesz jej, że będziesz się mną opiekować… sprawdzać, czy umyłem szyję i zmieniłem skarpetki – uśmiechnął się przebiegle Sebastian. Miał wtedy dwadzieścia trzy lata i radośnie wykorzystywał nadmierną troskliwość matki.

– A poza tym – dodał z rozbrajającą szczerością – nie stać mnie na czynsz.

– A jeśli nie zechcę pojechać? – Leith usiłowała przyhamować nieco jego zapał.

– Pojedziesz! – przymilał się. – Wiesz, że pojedziesz. Jakoś nie protestowałaś, kiedy tato powiedział, że uczyłaś się pilnie przez tyle lat, a teraz w żadnej pobliskiej firmie nie możesz w pełni wykorzystać swoich kwalifikacji. Za to w Londynie…

Sebastian rozwijał temat jeszcze przez parę minut. Leith próbowała bronić swej pozycji, ale na każdy zarzut miał gotową odpowiedź i już po chwili poczuła się równie podniecona, jak on. Rzeczywiście, pracowała ciężko, aby zdobyć kwalifikacje w kontraktowo-handlowej dziedzinie inżynierii, a w jej obecnym miejscu pracy nie wykorzystywano w pełni jej zdolności.

– Ja też będę miał większe pole do popisu – oznajmił Sebastian. Skończył uniwersytet i teraz pracował jako fotograf. – Zdaje się, że opstrykałem już wszystko w tej dziurze – dodał i powrócił do swojej śpiewki: „Za to w Londynie".

– Lepiej porozmawiajmy z rodzicami-ostudziła go Leith.

Ojciec zgodził się, że oboje są już w wieku, w którym ptaszki wylatują z gniazdka, ale matka, zaślepiona uczuciem do syna, potrzebowała trochę więcej czasu.

W niedzielę rano dostali jednak błogosławieństwo obojga rodziców i Sebastian poszedł do Greenów, żeby wyciągnąć od Rosemary coś więcej na temat mieszkania. Wrócił z ponurą miną.

– Święty Henryku, to lodówka, a nie dom! – jęknął. – Przez cały czas ani jednego uśmiechu!

– Rosemary nie chce, żebyście mieszkali tak blisko niej? – zatroszczyła się matka. Z początku nie chciała, żeby jechał, ale teraz gotowa była o to walczyć.

– Tego nie powiedziała – odparł, ale jego energia wyraźnie zmalała. – Powiedziała jednak dość, żebym się zorientował, że i tak nie pojedziemy.

– A to dlaczego? – zapytała pani Everett.

– Rosemary wynajmuje mieszkanie pod nieobecność właściciela, a to sąsiednie można tylko kupić.

– No to co, w Londynie chyba jest więcej mieszkań do wynajęcia – zauważył ojciec i dodał, posyłając żonie czułe spojrzenie: – A poza tym, moja droga… cóż, sądzę, że dla tak dobrej sprawy powinniśmy zastanowić się nad tym, czy Leith i Sebastian nie mogliby dostać swojego spadku po dziadku przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat.

– Naprawdę? – zapytali oboje jednocześnie. Ojciec, jako wykonawca testamentu, miał prawo do wcześniejszego rozdysponowania spadku. W takiej sytuacji wynajmowanie mieszkania nie miałoby sensu.

– Zobaczymy – obiecała pani Everett i od tej chwili sprawy potoczyły się błyskawicznie.

Na wszelki wypadek obejrzeli kilka innych nieruchomości na sprzedaż. Kiedy jednak zobaczyli mieszkanie w ekskluzywnym bloku, które zajmowała Rosemary, okazało się ono poza wszelką konkurencją.

Leith i Sebastian byli wprawdzie zgodni co do zamiaru kupna mieszkania, musieli jednak pogodzić się z faktem, iż scheda po dziadku stanowiła tylko niewielką część potrzebnej kwoty.

– Zaciągniemy pożyczkę pod hipotekę, jak wszyscy – Sebastian nie zniechęcił się. Okazało się jednak, że nie mając stałego źródła dochodu nie może starać się o pożyczkę.

– Pójdę do prawdziwej pracy – zaparł się jak osioł. Leith także szukała nowego zajęcia. Popytała tu i ówdzie, i wkrótce umówiła się na rozmowę w małej firmie o nazwie Ardis &Co.

W miesiąc później Sebastian zaczął pracować jako agent londyńskiego biura podróży. Mieszkał w pokojach hotelowych w dni robocze, na niedzielę i święta jeździł do domu, do Hazelbury, zaś Leith otrzymała pracę w Ardis &Co. Kiedy stwierdziła, że jest jedyną kobietą poproszoną na rozmowę, prawie straciła nadzieję. Była niemal pewna, że stanowisko dostanie się któremuś z męskich kandydatów, jako że dotychczas zajmował je mężczyzna, który miał w ciągu czterech miesięcy opuścić spółkę.

W cztery miesiące po podjęciu decyzji o przeprowadzce do Londynu oboje z Sebastianem zajęli nowe mieszkanie. Kredyt okazał się morderczy, ale oboje mieli pracę i szansę na awans – a zatem i podwyżkę zarobków – więc nie martwili się.

Podczas tych ostatnich miesięcy rzadko widywali Rosemary Talbot. W tydzień po przeprowadzce, kiedy Leith chciała zaprosić Rosemary i jej męża na uroczystego drinka – dowiedziała się, że Derek Talbot już tam nie mieszka.

– Właściwie – wymamrotała Rosemary – mój mąż wyprowadził się.

Leith nie była pewna, kto jest w tym momencie bardziej zakłopotany, ona czy Rosemary.

– Cóż, tak czy owak, wpadnij na drinka – uśmiechnęła się.

Po tamtej rozmowie wypiły razem niejedną kawę. Rosemary z początku niechętnie mówiła o swoim małżeństwie, po jakimś czasie okazało się jednak, że Derek był zwyczajnym kobieciarzem i traktował żonę w karygodny sposób. Leith współczuła Rosemary, zwłaszcza kiedy odkryła, że jej przyjaciółka wychowana jest w przekonaniu o nierozerwalności więzów małżeńskich i nie przyjmuje do wiadomości rozpadu swego związku. Rodzice Rosemary nie uznawali rozwodu i gdy Derek go zażądał, nie omieszkali dobitnie oznajmić tego córce.

Byli w Londynie już od miesiąca, kiedy Sebastian zdecydował, że najwyższy czas oblać mieszkanie.

– To nie będzie dużo kosztowało – dodał szybko, wiedząc, jakie kłopoty ma Leith z przyzwyczajeniem się do roli pani domu.

– Kogo zaprosimy? – zapytała, ponieważ sama nie znała w Londynie prawie nikogo.

– Mam kupę przyjaciół – odparł Sebastian. Rzeczywiście, z nich dwojga to on częściej wychodził, należał do kółka dramatycznego, a poza tym dłużej mieszkał w Londynie.

Leith zaprosiła Rosemary i namawiała ją tak długo, aż wreszcie nieszczęśliwa kobieta zgodziła się przyjść. Natychmiast została wciągnięta w wir przygotowań.

Jeżeli hałas oznacza sukces, to impreza udała się znakomicie. Około jedenastej Leith zatęskniła do łóżka, ale jako gospodyni miała swoje obowiązki. Od kwadransa nie widziała Rosemary, a nie chciała, żeby przyjaciółka poczuła się opuszczona. Znajomi Sebastiana nie musieli przypaść jej do gustu.

Mimo wszystko miała nadzieję, że Rosemary nie poszła jeszcze do domu. Krążyła po pokoju, dopóki jej wzroku nie przyciągnęła niewielka sofa pod ścianą. Na owej sofie bowiem siedziała z lekka zarumieniona Rosemary, a obok niej, pogrążony w rozmowie, mężczyzna w wieku około dwudziestu sześciu-siedmiu lat. Leith usiłowała przypomnieć sobie jego nazwisko. Zdaje się, że został jej przedstawiony jako Travis jakiś tam. Zerknęła jedynie, czy Rosemary nie wygląda na niespokojną i wycofała się.

Tego wieczoru Rosemary nie była wprawdzie niespokojna, ale wkrótce potem historia z Travisem Hepwoodem okazała się wystarczającym źródłem stresu. Travis bowiem zakochał się w Rosemary od pierwszego wejrzenia. Leith czuła, że wbrew wszelkim oczekiwaniom Rosemary także nie pozostawała obojętna. W ich miłości pojawiła się jednak przeszkoda: wpajane Rosemary od dzieciństwa skrajne poczucie przyzwoitości. W jej pojęciu sytuacja, iż kocha się jednego mężczyznę będąc żoną innego, była po prostu nie do pomyślenia. Nie czuła się na siłach, by rozwieść się z Derekiem, toteż jej szanse na szczęście z Travisem wyglądały raczej marnie.

W tydzień później, wciąż zaskoczona swymi uczuciami, Rosemary wyznała Leith, że istotnie jest zakochana w Travisie. Do tego stopnia, że wybrała się z nim nawet na kolację.